Wyszłam z domu na spacer. Upewniwszy się, że dokładnie zamknęłam dom(ze względu na nachalnego Wolfika, nie lubię niezapowiedzianych gości), ostatni raz spojrzałam w okno sypialni i ruszyłam. Podróż minęła mi bez większych przygód, no, może zapatrzyłam się kilka razy na ledwo zauważalnie, a jednak gustownie wysypane żwirem ścieżki i potknęłam się, ale bez obaw, otrzepałam się i natychmiast wróciłam do stylu „roztrzepana ale wciąż piękna, czyli niestety-kluczy-zapomniałam-i-biec-po-nie-musiałam”.
Dotarłam do miasta. Postanowiłam przełamać charakter i zagadywałam przyjaźnie do napotkanych psów. Niektóre patrzyły na mnie jak na zadżumioną, ale większość odpowiadała wesoło. Czuć było atmosferę zimy, wolnego, spokoju, tej niezwykłej zimowej magii, której nie da się opisać. Odprężyłam się, gdyby nie grube futro na pysku, byłabym pewnie radośnie zaróżowiona. Machałam uszami, mój nos raz po raz marszczył się, zdobywając nowe zapachy. Z różnych nor i grot Lasu, przez który przechodziłam, dochodził miły aromat zup, ciast i pierników. Dołączyłam do dzieciaków rzucających się śnieżkami i pomogłam innym ustawić bałwana. Słodkie szczeniaczki, zrobiły tak wielką kulę, że nawet ja miałam z nią kłopot. Gdyby nie pomoc jakiegoś przystojnego owczarka, nie dalibyśmy rady. Jeśli nie miałabym Marvela, chybabym się zakochała.
- Quantus. - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Lastrada. - odwzajemniłam ten miły rodzaj uśmiechu.
- Ta Lastrada?
- Och, stanowisko jak stanowisko. Po prostu mam wpływ na nieco więcej rzeczy, ale nadal jestem psem. - mój uśmiech stał się nieco nerwowy.
- Lastrada? Szukałem cię. - usłyszałam.
- Rafaello? Powinieneś być w domu i pomagać Freiheit! - pogroziłam mu łapą żartobliwie.
- Ja też wyszłam. Witaj, Lastrado. - odezwała się Beta, wychylając się zza psa. Quantus zaczął się wycofywać. Chyba pomyślał, że nie pasuje, czy coś.
- Pewnie zmarzliście! Zapraszam na herbatkę. Quantus, wracaj tu, mam wystarczająco herbaty.
Freiheit dość długo się opierała, ale kiedy jej partner uznał, że czemu nie, nadspodziewanie szybko przychyliła się do tego pomysłu.
Drogę spędziliśmy, rzucając się śnieżkami. Przygotowałam w głowie kilka ewentualności, z czego najstraszniejsza brzmiała Nie dokupiłaś ciasteczek, więc ich zabralnie. Nie przewidziałam jednak jednego.
Marvela w kuchni...
Rafaello? Quantus? Marvel? Freiheit?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz