Gdy wstałam rano, potrzebowałam chwili by się zastanowić, czy to mi się nie przyśniło. Uporządkować myśli i zastanowić się, co robić dalej. Głupio by było tak po prostu pójść do Monday'a, spędzić z nim kolejny dzień. Postanowiłam więc pozostawić ten temat na później. A przynajmniej udawać... Opuściłam więc swoje miejsce zamieszkania i udałam się na krótki spacer po okolicy. Mały obchód, przy okazji polowanie. Starałam się nie skupiać na wczorajszym dniu, jednak myśli wciąż do niego powracały. Mimo wszelkich prób porzucenia tego tematu, wciąż rozglądałam się za psem, mając nadzieję, że się wyłoni zza krzewów. Zapierałam się sama przed sobą, że mi nie zależy, ale każdy ruch powodował nadzieję. A niech to szlag... Znalazłam towarzysza. Najgorsze było to, że na spotkaniu chyba się skończyło...
I gdy już straciłam nadzieję, pojawił się on. Wylazł zza obszernego dębu zaraz po tym, jak jego zapach do mnie dotarł. Pierwszy odruch - pobiec, przywitać. Ale się powstrzymałam, udając, że mi w ogóle nie zależy...
- Hej - odezwał się.
Podniosłam głowę. Z kamienną twarzą odpowiedziałam to samo.
- Hej.
< Monday? >
I gdy już straciłam nadzieję, pojawił się on. Wylazł zza obszernego dębu zaraz po tym, jak jego zapach do mnie dotarł. Pierwszy odruch - pobiec, przywitać. Ale się powstrzymałam, udając, że mi w ogóle nie zależy...
- Hej - odezwał się.
Podniosłam głowę. Z kamienną twarzą odpowiedziałam to samo.
- Hej.
< Monday? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz