Monday był inny niż ja. Zdawał się nie przejmować życiem tak bardzo. Przynajmniej nie w ten sam sposób. Przyglądałam mu się ukradkiem, gdy prowadził mnie do mojej nory. Był... radosny. Szedł pewnym krokiem, z uniesionym pyskiem i merdającym ogonem. Choć przewyższałam go dwukrotnie, czułam się mniejsza. Moje kroki zawsze pełne były ostrożności, a wzrok badał otoczenie. Przyzwyczaiłam się do przyjmowania pozycji bojowej w razie nagłej sytuacji. Monday zdawał się nigdy nie myśleć o zagrożeniu. Nie miał problemu z rozmową ze mną. Chciałabym wiedzieć, jak to robi.
- To już tu - rzuciłam, gdy dotarliśmy na miejsce.
Pies pokiwał głową. Skarciłam się w myślach. Przecież doskonale o tym wiedział. Dlaczego mówię o tak oczywistych rzeczach?
- W takim razie pora się pożegnać? - Zapytał, uśmiechając się delikatnie.
- Tak - odpowiedziałam szybko. Za szybko. - Możesz już iść.
Ponownie pożałowałam. To nie było miłe. Spodziewałam się reakcji w formie krzywej miny, jakiegoś komentarza, ale pies jakby nie zauważył mojego braku taktu. Po prostu się pożegnał, obdarzył spojrzeniem pełnym radości i się rozstaliśmy.
Usiadłam przed wejściem do nory, kiedy zniknął za drzewami. Tyle myśli przelatywało przez moją małą głowę... Ten dzień był znośny. Wymieniłam parę zdań z przedstawicielem mojego gatunku. Bawiłam się. Zachowywałam się w tak sprzeczny do mojej natury sposób. Czyżby ta przerwa coś zmieniła w moim życiu? Powinnam poszukać innych psów i sprawdzić, czy jestem w stanie utrzymać ten stan w ich obecności. Z drugiej strony bałam się. Spędzanie czasu z Monday'em tragiczne nie było, ale wciąż kosztowało mnie ogromną dozę stresu. W takich sytuacjach mózg pracuje na pełnych obrotach, to nie jest takie proste. Poza samą wymianą zdań muszę wciąż analizować. Być gotową nagle zakończyć rozmowę, gdyby się okazało, że psu przeszkadzam. A nigdy nie wiadomo, kiedy tak się dzieje. Dlatego to takie trudne.
Monday wrzucił mnie dzisiaj do wody. Wtedy wydawało mi się to zabawą, ale jak o tym dłużej myślałam, to może wcale nią nie było... Raczej zabić mnie nie chciał, ale czy nie było to zbyt... niemiłe? Ach, nie znoszę kontaktów międzypsich. Są takie skomplikowane.
Stwierdziwszy, że boli mnie głowa, schowałam się pod ziemię. Dzień był długi, a jutro czekał mnie następny. Nagle dostałam kolejnego napadu paniki. Serce zabiło mocniej, leżałam cała roztrzęsiona. Nie chciałam zasnąć, bo to by oznaczało, że rozpocznie się kolejna doba i znowu będę musiała spędzać czas z innymi. Spróbowałam się jednak wziąć w garść i podjęłam próbę uspokojenia się. W końcu się udało, choć minęło sporo czasu. Sen okazał się najlepszym lekarstwem, zresztą jak zawsze. Obudziłam się wypoczęta i szybko wybiegłam z nory, dopóki jeszcze moje wewnętrzne ja nie postanowiło przejąć steru. Mojego wczorajszego towarzysza spotkałam zaledwie kilka minut później.
- Nageezi! - Krzyknął na przywitanie.
Spojrzałam w stronę, z której dobiegł dźwięk.
- Hej - powiedziałam po prostu.
Nagle Monday zabiegł mi drogę. Wycofałam się, kuląc uszy, niepewna jego zamiarów...
< Monday? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz