Popołudnie minęło nam przyjemnie. Razem z psem pasterskim pilnowaliśmy owiec, a najbardziej zafacynowany był człowiek, cały czas głaszczący Nuti.
- Nuuutiiiś.. - jęknąłem. - Jestem zazdrosnyy.. - zrobiłem na pysku podkówkę.
- O kogo? - zaśmiała się wadera.
- O niego. - wskazałem na Macieja, przy którym leżała.
Słysząc to, z uśmmiechem przewróciła oczyma i podeszła do mnie przykładając swoje czoło do mojego w międzyczasie delikatnie całując.
- Przecież wiesz, że jesteś najważniejszy.
- Wiem.
Koniec końców poszliśmy z borderem i Maćkiem do domu, gdzie dostaliśmy obiad, a potem wróciliśmy do Sfory. Zasnęliśmy w sypialni mojej jaskini. Rano oddzieliliśmy się, bo każde z nas poszło do pracy. To, co popsuło całą harmonię obecną wtedy w moim i Nuti życiu nadeszło, gdy szedłem lasem. W pewnym momencie, dosłownie wskoczyło mi pod nogi.
- Poddaj się! - krzyknął rozbawiony, łaciaty szczeniak.
- Hej. Kim jesteś? - zapytałem zniżając się do jego poziomu ( xD )
- Jestem Mumtaz - usiadła uśmiechając się.
- Mumtaz, gdzie Twoja mama? - zapytałem rozglądając się na boki.
- Oo.. - pokręciła glową. - chyba się zgubiłam..
- Chodź. Pomogę Ci ją znaleźć. Jak ma na imię? - wciąż nie mogłem się napatrzeć na ten wybryk natury. Cielaczek jak ja, gdy byłem mały.
- Kathie.
- Kathie.. Kathie.. Kathie... - przeszukiwałem pamięć w poszukiwaniu psa o takim imieniu. - Czyba nie znam Twojej mamy. Jak wygląda?
- Ona jest taka piękna i cała biała.
- A tata?
- Nie mam taty. - dziecko usiadło przypatrując się mi uważnie. - Mam tylko jego zdjęcie i jest podobny do Ciebie, ale jakiś młodszy.
- Tak? - zdziwiłem się patrząc na suczkę. - A masz rodzeństwo?
- Nie. Jestem sama. - przekręciła smutno łebkiem.
- A ile masz lat?
- Hahaahh.. Nie wygłupiaj się! Nie mam jeszcze lat! Mam sześć miesięcy. - wypięła dumnie do przodu kołnierz.
- Poszukamy Twojej mamy. Gdzie ją ostatnio widziałaś?
- Na łące.
- Więc idziemy na łąkę. - uśmiechnąłem się i odpowiedział mi pisk cienkiego głosiku.
- Juhu! Na łąkę! Tęsknię za mamą..
- Znajdziemy.. jak mówiłaś..? Kathie. I to zanim zdążysz powiedzieć 'biszkopcik'
- Biszkopcik. Gdzie mama?
- hahah.. Pocieszna jesteś.
Z małą, nakrapianą krówką błądziłem jeszcze przez godzinę, gdy nagle wyrwała się mi z łapy i pobiegła z piskiem przed siebie.
- Mumtaz, nie! - krzyknąłem zrywając się do biegu.
- Mamo, mamo! - nakrapiane szczenię podbiegło do postaci wyłaniającej się zza pagórka.
- Mumtaz! - znałem ten głos, ale.. wszystko stało się jasne, gdy zobaczyłem białą suczkę owczarka. Nie. To nie była ona. Objęła dziecko i popatrzyła na mnie, a uśmiech z naszych pysków od razu zszedł.
- To jest moja mama! Znaleźliśmy ją! - Mumtaz uśmiechnęła się w moją stronę, a ja powoli do nich podszedłem.
- Witaj, Kathie. - prawie szepnąłem.
- Cześć. Horizon. - jej głos też był ledwie słyszalny.
- Dawno się nie widzieliśmy. - zmrużyłem lekko oczy.
- Będzie już dziewięć miesięcy, od kiedy... - nie dokończyła. Oboje wiedzieliśmy od czego minął ten czas i co wtedy robiliśmy. Od kiedy się zmieniłem.
- Słyszałam, że zostałeś alfą..
-Tak. A ty masz.. córkę.
- Tak. Mumtaz ma sześć miesięcy i niedługo idzie do szkoły. Jest moją jedyną córką. Nie wiem co bym zrobiła gdyby było więcej szczeniąt.
- A jej ojciec?
- Nie żyje. - odpowiedziała niemal od razu. - Mumtaz go nie zna. Odszedł gdy byłam w ciąży. Właściwie, to gdy zaszłam.
- Rozumiem. Bardzo mi przykro. - popatrzyłem w jej przez chwilę nieobecne oczy. - Gdzie teraz mieszkacie? Małą widzę pierwszy raz...
- Zielony las. Zawsze się gdzieś mijaliśmy. Z resztą zaszyłam się tam i nie wychodziłam.
- Powodzenia, Kathie. Spóźniłem się już dwie godziny do pracy, a pacjenci czekają. Do zobaczenia, Kathie. - ukłoniłem się i popatrzyłem w dół. - do widzenia, Mumtaz. Bądź grzeczna i opiekuj się mamą. - uśmiechnąłem się, gdy mała mnie przytuliła. Łapą delikatnie dotknąłem jej główki nie wiedząc w ogóle jak postępować ze szczynem. - Kathie, wszystko okay? - zmrużyłem oczy patrząc na białą suczkę.
- Ja.. tak. - westchnęła.
- Do widzenia. - puściłem oczko małej i podszedłem pod wzgórze.
- Holizon! - usłyszałem, więc się odwróciłem i machnąłem jeszcze łapą na pożegnanie.
Sprawa małej Mumtaz nie dawała mi spokoju. Wreszcie badając wzrok jednej z suczek doszedłem do konkretnego wniosku. Mała Mumty ma sześć, prawie siedem miesięcy, a ja i jej matka ostatnio widzieliśmy się dziewięć miesięcy temu, gdy po raz ostatni odwiedziła mnie w jaskini. Już wtedy się zmieniałem na lepszą osobę, ale nadal było ciężko i..
Nieświadomie złamałem ołówek. Czy.. czy ona.. NIE. TO NIE JEST MOŻLIWE. CZY.. CZY MOGĘ BYĆ OJCEM MUMTAZ?!
Matko Boska i wszystko co najświętsze.. Nie. Przecież to nie może być prawda. Na pewno nie. Coś sobie uroiłem. To nakrapiane dziecię nie jest moje.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi, a zza nich wyjżał znajomy, piękny łepek.
- Witaj Nuti. - uśmiechnąłem się, gdy mijała się w drzwiach z wychodzącą pacjentką.
- Hej, kochanie. - podeszła przytulając się do mojego kołnierza.
Nuti dramat... Co ja właśnie zrobiłam...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz