Pies... wilk.. chciał już zeskoczyć z łózka, ale powstrzymałam go opierając łapę o jego klatkę piersiową.
- Nie tak prędko! - zaśmiałam się. - Jesteś chory, a ja nie wiem czy tak czy siak się od ciebie nie zarażę.
- Rzeczywiście. Trochę mi niedobrze. - przyznał opierając głowę na poduszkę
- A nie mówiłam? - spojrzałam na niego wymownym wzrokiem. - Zaraz wracam. Zaparzę Ci mięty.
- Ale ja nie lubięę.. - jęknął.
- Za bardzo mnie to nie obchodzi. - wzruszyłam ramionami i udałam się po herbatę.
Po dziesięciu minutach, gdy wróciłam i już miałam otworzyć drzwi, usłyszałam znajomy dźwięk.
Pomyślałam, że właśnie miska leżąca obok się zapełnia, ale nie ruszało mnie to. Jestem twardym psem. Gdy odgłosy jelitówki ucichły, weszłam do pokoju.
- Masz herbatkę.
- Ale ja nie lubię. - powtórzył.
- Jeśli chcesz być zdrowy, to musisz ją wypić.
- Kto powiedział, że chcę wyzdrowieć?
- A chcesz pójść ze mną na tę randkę? - zażartowałam
- Na co? - uniósł jedną brew.
- Więc pij zioła. - próbowałam mu przetłumaczyć, jak mama dziecku bojącemu się ohydnego lekarstwa. Zaczęłam podawać mu napar łyżeczką.
Aaron? :'))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz