Roześmiałam się. Na początku byłam pewna, że Devo żartuje. Przecież nie mamy szans tutaj wejść, a co dopiero cokolwiek zjeść.
- To jak? - powtórzył border.
- Ale co? - Nie rozumiałam.
- Wchodzimy tam? - spytał, uśmiechając się do mnie łobuzersko. Uwielbiałam ten uśmiech.
- To chyba nie jest dobry pomysł... - stwierdziłam. Nie byłam przekonana do tego pomysłu. Chyba pierwszy raz w życiu nie chciałam zrobić czegoś w tym rodzaju.
- Jak to nie? - zaśmiał się pies. - Wejdziemy i nic się nie stanie.
Uwierzyłam mu.
Zakradliśmy się do wejścia po drugiej stronie. Drzwi były uchylone - jakby właściciele restauracji czekali na naszą wizytę! Uśmiecnęłam się pod nosem, wiedząc, że tak nie jest. Devo podszedł bliżej, a ja tuż za nim. Kuszący zapach przeróżnych potraw dotarł do moich nozdrzy. Już nie mogłam się doczekać, aż tam wejdziemy.
Border collie dotknął nosem drzwi, aby otworzyć je szerzej. Przeszliśmy przez nie. W korytarzu nikogo nie było, więc szybko, ale jednocześnie po cichu przemknęliśmy przez niego.
Za następnymi drzwiamy była kuchnia. To z niej dochodziła woń jedzenia, jakiego nigdy nie miałam okazji poznać w Sforze. Teraz miałam szansę, której żaden pies nigdy by nie przegapił. Wystrzeliłam do przodu, mijając Devo i wpadłam do pomieszczenia, gdzie ku mojemu zdziwieniu znajdowało się kilkanaście osób.
- Pies!
- Skąd on się tutaj wziął?!
- Kto go tu wpuścił?!
- Wynocha!
- Tam jest kolejny!
Dostrzegłam kilka kiełbasek połączonych ze sobą. Ruszyłam w ich stronę i podskoczyłam, łapiąc je zębami. Zerwałam je, przy okazji zrzucając również jakąś patelnię, która na szczęście nie spadła na mnie.
- Easy! - krzyknął Devo. - Chodźmy stąd!
- Ten pies jest wściekły! - Usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny. Nie rozpoznałam, czy był to wrzask, czy też jęk. Byłam pewna tylko jednego - nie byliśmy tu mile widziani.
Wybiegliśmy z restauracji, uciekając najszybciej, jak tylko się da. Zatrzymaliśmy się dopiero około kilometra, może dwóch, dalej. Stanęliśmy na przeciwko siebie. Jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem, upuściłam przy tym moją zdobycz na ziemię.
Z pewnością była to jedna z ciekawszych przygód w moim życiu.
W drodzę do SPG, zjedliśmy kiełbaski ukradzione przeze mnie (chyba pierwsza rzecz, jaką ukradłam...). Śmialiśmy się z tego, co wydarzyło się w restauracji. Dawno nie widziałam Devo tak roześmianego i szczęśliwego. Ba, od czasu śmierci Green Day, w ogóle nie widziałam, żeby się uśmiechał, chociażby delikatnie. Widok takiego Devo wiele dla mnie znaczył. Takiego go zapamiętałam.
Dotarliśmy na Romantyczną Łąkę. Nawet nie zauważyłam, jak późno się zrobiło. Nadchodził wieczór, a słońce zachodziło. Niby wcześnie, ale wyszliśmy stąd po śniadaniu.
Weszliśmy do jaskini. Spojrzałam na Devo z uśmiechem. Tak bardzo cieszyłam się, gdy on był szczęśliwy... Nie mogłam się powstrzymać i pocałowałam go w policzek.
Devo? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz