Zawzięcie unikałem małej, metalowej łyżeczki niczym ognia. Jednak zapatrzyłem się na drzwi, które się poruszyły. Suczka wpychnęła zawartość łyżki do mojego pyska. Połknąłem ciecz, robię przy tym różne dziwne miny.
- Ty się nie ciesz, jest jeszcze cały kubek- uśmiechnęła się chytro.
- No nie. - jęknąłem, jednak po kilku minutach namawiania mnie do wypicia, zrobiłem to.
- Jeżeliby dzięki temu, szybciej pójdziemy. - westchnąem i na raz wypiłem całą zawartość kubka. Zrobiło mi się ciepło w brzuchu, więc skrzywiłem się.
- Nie tak szybko. - zabrała mi naczynie i poszła je odłożyć. Miała racje. Zrobiło mi się lepiej... Ciekawe na jak długo.
Po chwili, Kelpie powiedziała, że przybyli inni pacjenci.
- Muszę się nimi zająć. Jeśli do wieczora nic ci nie będzie, możliwe że na następny dzień będziesz mógł iść...
- Z tobą na spacer. - wyszczerzyłem się tryumfalnie. Ona przewróciła oczami i odeszła.
I co ja mam robić przez cały dzień? Ah. Pogoda jest ładna, a przewietrzyć się chyba mogę.
Wyszedłem, ciągnąć za sobą kroplówkę. Była trochę uciążliwa, bo krępowała mi ruchy.
Ale tak czy tak usiadłem przed jaskinią. Mimowolnie zacząłem rozmyślać o ojcu. Czemu mnie zostawił...to przez przeze mnie? Nie... To jego wina. Przez niego musiałem sam sobie radzić. Mały szczeniak w wielkim lesie, pełnym niebezpieczeństw. I gdzie moja matka? Nigdy nie zaznałem miłości rodziców. To wszystko jest chore.
- A ty się gdzieś wybierasz?! - krzyknęła wymownie Kel. Dała mi znak łapą, żebym wszedł do srodka. Posłusznie tak zrobiłem.
- Wybacz. - mrugnąłem, patrząc co robi. Wypełniała jakieś papiery.
Kel? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz