- Twoja siostra musi mieć szczęście, że ma takiego brata.- Westchnęłam.
- Tak...
- Horizon? Ja...powiem ci o co chodzi z tymi bliznami..
-Serio? nie naciskam, jeśli nie chcesz, nie mów.
- Powiem...Chodzi o to, że jak byłam młoda, często wymykałam się z nory i robiłam sobie swego rodzaju spacery. Lubiłam to, bo mój Ojciec był nadopiekuńczy..-uśmiechnęłam się lekko
- A matka?- Zdziwił się
- Ona...dostała infekcji i umarła. mieszkaliśmy sami, nie mieliśmy lekarza, jak tutaj. Więc nie dało się jej uratować. Kontynuując- byłam nad rzeką. Była przy brzegu lasu, a także blisko ludzkich miast. Jednak żaden się tam nie zapuszczał...a przynajmniej ani ja, ani mój Ojciec nie widzieliśmy żadnego z nich. No więc siedzę sobie spokojnie i JEB! Dostałam czymś twardym w głowę. Zemdlałam, ale czułam że ktoś mnie ciągnie za sobą. Jednak w końcu film się urwał. Obudziłam się dopiero w klatce...cuchnęło tam padliną i zaschniętą krwią. Słyszałam szczekanie psów- warczały i rzucały się po klakach. Ale nie widziałam ich...byłam w innym pokoju. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna, widać było że to zły człowiek...ale co taki dzieciak jak ja mógł zrobić. W końcu wziął mnie wraz z klatką i weszliśmy do tych wszystkich psów. Był tam ciemny korytarz, psy były powpychane w ciasnych klatkach. Wszystkie były całe w bliznach, ranach, jedne były ślepe na jedno z oczu, ale przede wszystkim- były bardzo agresywne. Wyszliśmy na szczęście z tego pomieszczenia, jednak najgorsze czekało za drugimi drzwiami. Była tam mała arena, zrobiona z metalu, wysoka na metr, Wokół było pełno ludzi, zbierali pieniądze od siebie nawzajem i coś krzyczeli. Dwóch z nich, weszło do areny i usidliło tam swoje psy w klatkach. Wybiegli i otworzyli klatki...po jednej stronie był ogromny mastif tybetański, a po drugiej doberman. Rzuciły się na siebie, warcząc, szczekając i kłapiąc szczękami. Walczyły, raniły się nawzajem. Piski tych zwierząt były nie do zniesienia...Jednak ja patrzyłam. Doberman zacisnął szczęki na karku mastifa, powalając go przy tym. Po kilku sekundach, mastif się nie ruszał...o-on nie żył. Wszyscy zaczęli klaskać, a niektórzy wydawali z siebie dźwięki niezadowolenia- wszystko postawili na mastifa, jednak on przegrał. To było okropne...
Dzień później, ten facet założył mi kolczastą, ciasną obrożę i zapiął łańcuch. Poszliśmy trochę w głąb lasu...tam była taka...koliska przestrzeń gdzie był tylko piasek. Czułam krew...była nawet zaschnięta na dwóch oddalonych od siebie kołkach wbitych w ziemię. Facet przymocował mnie do niego. Po drugiej stronie pojawił się rottweiler. Widać że był w podeszłym wieku. Miał pełno nie do końca zagojonych blizn, miał wielką szramę przechodzącą przez oko i był bez jednego ucha...
Jego właściciel przypiął go do drugiego kołka i nakazał mu mnie zaatakować...,on biegiem rzucił się na mnie. Nie wiedziałam, co robić. Bałam się go, więc odleciałam do tyłu. Ale on mógł mnie dosięgnąć...Ja miałam mniej łańcucha, nić on. Biegał za mną w koło, warcząc. W końcu jednak stanęłam i odwróciłam się w jego stronę. Powoli traciłam siły...nie mogłam dalej uciekać. Od zbliżał się coraz bardziej...warknęłam na niego. Ale on nic sobie z tego nie robił. Warknęłam już głośniej i pokazałam zęby. Ten lekko się cofnął. Ja..nie wiedziałam c-co robię. Pobiegłam w jego stronę, a ten zaczął uciekać z piskiem. W tedy, coś, a dokładniej ktoś, przygniótł mnie do ziemi. Pisnęłam i próbowałam się podnieść. Spróbowałam nawet ugryźć nawet tego facia. Ale on założył mi kaganiec i poszedł ze mną do tego pokoju. Wsadził do klatki...
Następnego dnia...to ja byłam na arenie. Otoczyły mnie żelazne mury, z których nie było ucieczki. Pojawił się przede mną ten...ten doberman. Wiedziałam jedno- Albo ja zabije jego, albo on mnie. Nie usłyszałam gwizdka startowego, a już pies rzucił się na mnie. Nie zdążyłam odskoczyć, a ten przejechał swoimi niebywale ostrymi zębami w okolicach moich żeber- Spojrzałam na miejsce, gdzie miałam dużą, obszerną bliznę.- Krwawiłam...Ale nikt sobie nic z tego nie robił, Wyrwałam się, tracąc przy tym trochę sierści. Ale on znów zaatakował. Biegał za mną.. Skulona byłam w tym momencie przy jednym z boków żelaznego murku. On stanął naprzeciw. Nie dawał mi choć odsapnąć...Ale gdy ujrzałam tę czerń, pustkę w jego oczach...coś mną drgnęło. Jego oczy..przypomniały mi wilka, który zabił moje Ojca. Czułam rosnącą we mnie agresję, nienawiść i przybytek siły. Nie panowałam nad sobą...ze wściekłością w oczach rzuciłam się na psa, powalając go.Zatopiłam kły w jego łapie, karku...mocno krwawił. Dobiłam go. Już się nie ruszał...i tak przez długi czas. Zostawałam ranna i zabijałam...z zimną krwią...Momentalnie gdy tylko widziałam ring, miałam napady agresji. Wiedziałam, że albo ja zabiję, albo zostanę zabita. Jednak pewnego dnia...zobaczyłam że moja klatka nie jest domknięta. A Okno otwarte...bardzo rzadko przebywałam na dworze. Momentalnie wybiegłam z klatki, wskoczyłam na blat i wyfrunęłam przez okno, lądując na trawie. Było ciemno...ale biegłam dalej. Potem..o już nie ważne. Chodziłam po lesie, jednak ciągłymi walkami byłam zmęczona. Nie udawało mi się nic upolować, przez jakieś 2 tygodnie...I w końcu trafiłam na ciebie...
Horizon? Jaka będzie twa reakcja? :^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz