Ziewnęłam, otwierając szeroko pysk. Winner leżał obok mnie, nawet nie ruszył się z miejsca przez noc. Zdziwiło mnie to, że jeszcze sobie nie poszedł. W końcu mało kto ma ochotę na rozmowę ze mną. On był jednak inny, wyjątkowy. Uśmiechnęłam się lekko. Burza wreszcie się skończyła, nastał spokojny i cichy poranek, co chwilę przerywały go piękne śpiewy ptaków. Powoli, rozprostowując swoje wszystkie cztery łapy, wstałam z ziemi. Poczułam przyjemne ciepło tam, gdzie promienie słońca padały na moje wielokolorowe futro.
- Dzień dobry, Winner. – uśmiechnęłam się do psa, który także powoli wstawał.
Chwilę milczał, otrzepując się z pyłu, który znalazł się na jego futrze zapewne wtedy, kiedy spał. Minął krótki moment, a odpowiedział cicho:
- Cześć.
Rozglądnęłam się bez celu po pomieszczeniu, węsząc, jakbym szukała jakiejś zdobyczy, którą mogłabym upolować.
- Chyba tutaj nie zostaniemy, prawda? – zapytałam, nie czekając nawet na odpowiedź, zaczęłam wychodzić na zewnątrz.
Winner stanął tuż obok mnie. Ziemia była wilgotna, a w niektórych miejscach były duże i małe kałuże. W oddali kilka saren zebrało się przy jednej z nich, by się napić. Ja nie chciałam jednak polować, nie byłam głodna.
- Co robimy dzisiaj, Winner? – popatrzyłam na niego, a uśmiech nie znikał mi z pyska.
Winner? Przepraszam, bardzo przepraszam, że tak późno... Brak weny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz