Urodziłem się na wsi w Polsce... wśród ludzi. Nie było źle. Miałem dom, rodzinę, byłem szczęśliwy. Często bawiłem się z moim bratem bliźniakiem Alexem, który był ode mnie młodszy o 3 minuty. W związku z tym, że urodziłem się o 23:58 od urodził się następnego dnia minutę po północy. Więc tak jakby brat bliźniak młodszy o 3 minuty - 1 dzień. Często się z tego śmiałem i żartowałem, że nie jesteśmy bliźniakami. Mama dawała mi za to burę, ale ja się nie przejmowałem. Tak samo jak Alex moimi docinkami, śmiał za to razem ze mną. Oboje się często wyzywaliśmy, kłóciliśmy i biliśmy oczywiście na żarty. Jak się nad tym zastanowić to nasi rodzice - szanowna para "dominująca" we wsi, pan Zeus i pani Loulie - mieli z nami wielki problem. Haha, choć może większy z Alexem, bo to on był - w co trudno uwierzyć patrząc na mnie dzisiaj - większym urwisem. Kiedy razem z bratem mieliśmy 2 miesiące pani włożyła nas do koszyka i zaniosła... No właśnie gdzie? Nie poznałem jeszcze za dobrze okolicznych ulic. Wiem tylko, że było to gdzieś koło wielkiego budynku, prawdopodobnie to był kościół. Nie jestem jednak pewien. Pod tym budynkiem stało dwie osoby. Dorosły pan i dziewczynka. Alex próbował zobaczyć jak najwięcej, ja siedziałem spokojnie.
- Cieszę się, że weźmiesz jednego z nich. - powiedziała moja pani.
Tak dowiedzieliśmy się, że zmieniamy właściciela, a dokładniej jeden z nas.
- Weźmie mnie. Zakład? - zawołał Alex.
- Dobrze. - odpowiedziałem.
Dziewczynka wzięła kolejno nas na ręce. Najpierw Alexa...
- Widzisz! - roześmiał się mój brat.
Potem go odstawiła i wzięła mnie. Zamerdałem ogonkiem.
Po dłuższym namyśle wybrała mnie. Tak oto opuściłem rodzinę.
- Będę tęsknił. - powiedział brat.
- Ja bardziej. - odpowiedziałem.
- Kiedyś cię znajdę. Obiecuje. Bracia na zawsze!
- Bracia na zawsze! - zawołałem i pojechałem do nowego domu.
Żyło mi się tam bardzo dobrze. Blisko miałem najlepszego przyjaciela i przyjaciółkę, która była... Kotką?! Tak, przyjaźniłem się z kotem. Doczekałem momentu, w którym zostałem "wujkiem", bo ona zamieszkała z nami i się okociła. Miała 2 śliczne kotki, kocura Neptuna i kotkę Wenus.
- Czemu takie imiona? - zapytałem się jej kiedyś.
- Tak nazywają się planety. Moje ulubione po Ziemi. - wyjaśniła karmiąc młode.
Nic więcej nie zapytałem. Po jakimś czasie cała trójka została adoptowana. Ja zostałem.
Jednego jesiennego dnia postanowiłem pójść do wycieczkę bez nadzoru. Na cel oczywiście poszedł las. Szybko tam pobiegłem, gdy nikt nie patrzył. Pobiegałem trochę po lesie po czym... Zemdlałem.
Obudziłem się długo potem. Skąd to wiedziałem? Wyruszyłem o 6 rano, a już był wieczór. Powoli otworzyłem oczy. I wtedy ujrzałem imponującą ilość psów. Stały wokół mnie i gapiły się na mnie.
- Yyyy... Cześć. - przywitałem się.
- Co robisz na terenach naszej sfory?! - wykrzyknął jeden z psów.
- Jakiej sfory? Jestem w lesie koło mojego domu. - powiedziałem odwracając się - Do widzenia!
Ruszyłem biegiem. Psy chciały mnie gonić jednak nic z tego.
Wybiegłem z lasu i rozejrzałem się dookoła zdezorientowany. Powinienem być w domu, a byłem na jakimś polu. Zamurowało mnie. Po chwili zwierzęta mnie dogoniły.
- Ale... Gdzie jest dom? - zapytałem z nieobecnym wzrokiem.
- Chcesz dołączyć do mojej sfory, tak no wiesz. Na pewien czas. - powiedziała jakaś suczka (a może wadera? Wyglądała trochę jak wilk)
- Na pewien czas. - powiedziałem spoglądając na nią.
Byłem załamany. Chciałem do domu.
- Jestem Nageezi.
- Max. - przedstawiłem się.
Po załatwieniu paru formalności Nageezi mnie zostawiła samego. Położyłem się na ziemi przykrytej liśćmi i zaskomlałem cicho. Zamknąłem oczy i siedziałem tak samotny i smutny.
- Może kiedyś odnajdę przejście do Polski. - pomyślałem zasypiając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz