- Rue! Tu jesteś!
- Camper co ty tu robisz?! Powinieneś być na treningu!
- Tak, wiem! Ale, ale ja po prostu nie mogłem... ja chciałem cię jeszcze raz zobaczyć... bo jest szansa, że już nie wrócę...
- Camper! Nie mów tak! Nigdy! Nigdy tak nie mów!
- Rue... taka jest prawda, ale... chce żebyś była bezpieczna. Odprowadzą cię do lekarzy, tak będziesz bezpieczna...
Szliśmy i nic nie mówiliśmy.
- Camper?
- Tak?
- Ale obiecaj mi, że wrócisz, że nic ci się nie stanie. - mówiła, gdy byliśmy przy wejściu do szpitala - Obiecaj... - łza spłynęła jej po policzku. Przytuliłem ją i powiedziałem:
- Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy... i... ty dałaś mi kamyk... więc ja dam ci to. - podałem jej naszyjnik - W starej SPG, miałem ukochaną, Layle, ale to już przeszłość... dałem jej ten wisiorek, teraz daję go tobie, abyś nigdy o mnie nie zapomniała... i żebyś nigdy się nie bała, bo zawsze będę przy tobie...
Założyłem jej go na cienką szyjeczkę i ruszyłem w stronę pola, na której odbywał się trening. Nie było to daleko. Cały czas myślałem o tej drobince, o jej uśmiechu... głosiku... Nadszedł czas... wszyscy ustawili się w rządkach, za chwilę miała rozpocząć się bitwa. Ostatnie o czym myślałem to była ta walka, wojna... w głowie miałem tylko moją przyjaciółkę, małego szczeniaczka, Rue... Drin nadał znak, wszyscy zaczęli najpierw iść, a potem biec. Ja szedłem. Zauważyłem wilki... były coraz bliżej... Trzymałem kamyk Rue... Zacisnąłem łapę jak najmocniej, podniosłem ją jak najwyżej i krzyknąłem:
- Nie dla Layli - ciszej, a głośniej i pewnie - DLA RUE!!! - W końcu zrozumiałem, że czas Layli minął, że trzeba żyć tym co teraz, a teraz... byłą wojna. Nadal krzycząc biegłem tak szybko, że wyprzedziłem wszystkie psy (oprócz Drina) i jako pierwszy (w sumie to drugi, ale nie psujcie tej chwili XD) wpadłem w chmarę wilków. Walka była bardzo krwawa. W pewnej chwili spotkałem Rowka.
- Ocho cho! Toż to nasz śmiałek!
- Już nigdy nie zrobisz jej krzywdy...
- Co? Co tam mamroczesz?! - zaśmiał się
- Że już nigdy nie zrobisz jej krzywdy!!!
Rzuciłem się na niego. Najpierw odgryzłem ucho, a potem zraniłem nogę.
- To co jej zrobiłeś! - potem zajęły się nim inne psy...a ja? Ja wciąż na przód i naprzód... Zmagałem się z wieloma szarymi i wstrętnymi bestiami. Raz przyszło mi walczyć z wyjątkowo zażartym przeciwnikiem. Był to chudy, acz wysoki wilk z nastroszoną sierścią. Wpadliśmy na siebie nawzajem biegnąc. Zranił mi brzuch i pobiegł dalej. W ostatniej chwili rzuciłem w niego kamieniem. Okazało się, że trafiłem w jakiś nerw i przerwałem go, bo wilk padł jak martwy na ziemię. Z jego pleców sączyła się krew. Choć zranił mnie w brzuch, to nie odczuwałem tego zbytnio, albowiem biegłem jak strzała. Poturbowałem, właściwie niechcący, kilka niedużych wilków. Raz dostałem w głowę. Moje siły opadły gwałtownie. Wszystkie psy zaczęły wybiegać z okręgu ognia. Gdy spojrzałem w tył ujrzałem okropny widok. Masa martwych psów i wilków, niektórych jeszcze umierających. Tak mało brakowało bym doszedł przez wejście. Cały czas powtarzałem sobie: "Zrób to dla Rue, tak mało brakuje, dasz radę". Padłem na ziemię. Ujrzałem swą siostrę Neli, która w ostatniej chwili przeciągnęła mnie na drugą stronę. Słyszałem różne głosy, niektóre znajome niektóre nie. Położyli mnie na czymś miękkim i zaczęli nieść. Słabo widziałem. Weszliśmy do jakiegoś budynku. Zobaczyłem Rue olaną łzami, coś mówiła, jednak ja ją słabo słyszałem... Otworzyłem łapę, był tak kamyk... łza spłynęła mi po policzku, włożyłem go w łapkę Rue, gdy urwał mi się obraz.
Rue? (PS. nie umarłem)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz