Odwzajemniam uśmiech najszczerzej, jak tylko mogę. Pomimo tego, że Geris nie jest zbyt rozmowny, bardzo miło było spędzić z nim czas. Nie zadawał zbędnych pytań, nie nawijał non stop... Podczas podziwiania tego wschodu słońca nie musiałam odpowiadać na pytania w stylu "Skąd się tu wzięłaś?". Jedną z zalet, które dostrzegłam w tym borderze, było to, że nie był wścibski. Takie cechy zawsze zauważam.
- Mnie też było miło. - odpowiadam.
Może i pies jest aspołeczny, aczkolwiek nie w stu procentach. Z początku wydawał mi się oschły, lecz to podejrzenie szybko przeminęło. Nigdy nie wierzyłam, że ktoś mógłby urodzić się chłodnym. Zazwyczaj na nasz charakter wpływają wydarzenia z przeszłości, nierzadko wstrząsające tak bardzo, że zmieniają nas prawie całkowicie. Strata kogoś, przerażające doświadczenia, straszne błędy nas samych... Tak. To zdecydowanie działa w ten sposób. Najbardziej znany jest mi mój własny przypadek, ponieważ nigdy z nikim nie rozmawiałam na ten temat. Do dziś nie umiem wybaczyć sobie tego wieczornego wyjścia. Pomimo tego, że spotkałam wiele miłych psów, dołączyłam do Sfory Psiego Głosy Forever... Nadal tkwi we mnie smutek spowodowany własną głupotą. Jak można zgubić się w miejscu, w którym mieszka się od urodzenia?! Z tego powodu straciłam swą rodzinę, być może na zawsze. Oczywiście, mam świadomość, że bywają w życiu o wiele gorsze zdarzenia, niż zgubienie się i trafienie w zupełnie inne miejsce...
Trudno mi uwierzyć, że Geris z natury jest taki, jaki jest obecnie, jednakże nie mam najmniejszego zamiaru o to pytać. Wypytywanie o historię czyjegoś życia świeżo po pierwszym spotkaniu jest absurdalne.
Zamykam oczy na chwilę. Przed oczami staje mi obraz przedstawiający miasto, w którym mieszkałam. Czuję przyśpieszony rytm serca. Natychmiast otwieram oczy, by spojrzeć na niebo (no dobra, częściowo po to, by przestać myśleć o feralnym dniu). Stało się różowe, nawet tego nie zauważyłam. Słońce wzeszło już jakiś czas temu. Pozwalam sobie zapchać swoje myśli kolorami widoku przede mną. Różowe niebo, pomarańczowe słońce...
Żadne z nas nic nie mówi - ani ja, ani Geris. Cisza od zawsze wydawała mi się przyjemna. Lubiłam słyszeć jedynie szum wiatru i śpiew ptaków, obserwować świad dookoła sama lub wraz z zaufanym towarzyszem. Jak dotąd jedynym spotkaniem, które można by uznać za towarzyskie, było wspólne wyjście z domu razem z siostrą... Nancy... Do dziś pamiętam, jak prawie wpadła do wody. Pamiętam, jak śmiała się, gdy nasi bracia przepychali się, a później zawsze jeden z nich wpadał na jeden z przedmiotów stojących w domu. Moja była właścicielka, która po prostu sobie mnie wzięła (pomimo tego, że nie wiedziała o mojej beznadziejnej sytuacji, nawet teraz trudno jest mi jej to wybaczyć) nadała mi imię identyczne, jak mojej siostry. To mnie dobijało.
- Od dawna jesteś w Sforze? - pytam, przypominając sobie, że nie mam pojęcia, czy Geris jest nowy, prawie nowy (jak ja), czy też od dawna żyje w SPG Forever.
- Od... kilku lat. - przyznaje. W obecnej chwili na jego pysku nie ma uśmiechu. Jak wspominał, nie umie uśmiechać się przez cały czas konwersacji. Szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwie. Mnie również rzadko to wychodzi. Jeśli nie mam nastroju do uśmiechu, potrafię jedynie zmusić się do fałszywego i sztucznego uśmieszku.
Odruchowo kiwam powoli głową, zanim do mnie dociera, co robię. Rozglądam się po Lawendowym Polu. Kolor nieba niemalże zlewa się z kolorem kwiatów. Kieruję swój wzrok prosto na jeden z nich.
- Lubisz tu przychodzić? - odzywam się cicho, nie odrywając wzroku od kwiatu lawendy.
Geris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz