Mrugam, by powstrzymać łzy. Coś nie najlepiej mi to idzie.
Przyglądam się suczce, która przerwała rozmowę. Zaraz, zaraz... Czy to nie jest Nixa? To ona była jedną z moich pacjentów kilka tygodni temu. Tak, to ta greyhoundka. Dosyć szybko orientuję się, że jestem najniższa w całym towarzystwie.
-Verona! Nie słuchaj go! Złamał mi serce! Nie ma uczuć!!! - wydziera się Nixa. Cofam się kilka kroków do tyłu.
- Ja... chyba muszę iść. - odzywam się. Chcę wracać na Olimpusa, aby znów zająć się swoją pracą.
- Verie... - zaczyna Frets, ale odchodzę dalej. Słyszę jeszcze strzępki rozmowy, ale sama biegnę przed siebie. Jest chłodno i nieprzyjemnie, zaczyna padać deszcz. Moja sierść staje się mokra, a łapy brudne od błota, po którym biegnę.
Wpadam do groty, kiedy zauważa mnie Casey.
- Verona, co się stało? - pyta zdumiona.
- N-nic. - odpowiadam drżącym głosem, starając się, aby zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie. Prostuję się i zmierzam do pierwszego rannego, którego widzę. W międzyczasie deszcz ustępuje.
- Jak tam, siostra? - mruczy, po czym dodaje. - Nie najlepiej dziś wyglądasz.
- Miło z twojej strony. - warczę kładąc uszy po sobie.
- To nie miało tak zabrzmieć. - dodaje szybko. - Sorry. Ale tak serio, co tam u ciebie?
- Nic ciekawego. - odpowiadam wymijająco. Unikam wzroku brata, bo odnoszę dziwne wrażenie, że może mnie przejrzeć na wylot.
- Verie, ja widzę, w jakim jesteś stanie. - upiera się owczarek. Wpatruje się we mnie swoimi dużymi i niebieskimi oczami.
Zaraz... Niebieskie oczy?! On ma brązowe...
A jednak nie. Dopiero po kilku sekundach przypominam sobie, że Seth przecież zmienił wygląd.
- Życie jest trudne. - stwierdzam takim tonem, jakbym uważała, że tym zdaniem wszystko mu wyjaśnię.
- No rzeczywiście dużo się dowiedziałem. - kąciki jego pyska wędrują w górę. Moje wręcz przeciwnie. Patrzę na niego spode łba. - Weź się tak nie wściekaj, nie ma co.
- Sam wiesz, jak bardzo świat może być wkurzający. - przypominam mu o wielu sytuacjach w jego życiu, w moim życiu...
- Zakochałaś się? - Seth porusza znacząco brwiami. - Chodzisz z kimś? - W tym momencie specjalnie uderzam go łapą w pysk. - No co? Ja się pytam normalnie... - zaczyna się usprawiedliwiać.
- Dlaczego miłość jest taka trudna? - jęczę jak szczeniak. Seth niespodziewanie wzdycha głęboko.
- Też chciałbym to wiedzieć.
Na polu walki jest po prostu strasznie. Rozglądam się szybko. Chętnie bym im w czymkolwiek pomogła, ale istnieją dwa powody, dla których nie mogę. Po pierwsze - mój wzrost. Po drugie - jestem lekarzem, nie wojownikiem czy obrońcą. Na razie mogę tylko jedno - sprawdzić, czy ktoś musi być przetransportowany do medyków. W tej chwili nikt na takiego nie wygląda, a przynajmniej ja nie widzę, lecz na wszelki wypadek się upewniam.
Kiedy biegnę z powrotem, znów zaczyna padać. Gdy jestem prawie na miejscu, moją uwagę przykuwa spora kałuża. Przyglądam się w niej i widzę, że moje niegdyś miejscami biała sierść przybrała brązową barwę. Jak błoto. Jeszcze gorzej, niż wczoraj.
- I jak, nikt nie potrzebuje pomocy? - nagle słyszę czyjeś pytanie. Podskakuję i odczuwam ulgę. Przecież to jest Madeline, a nie jakiś wrogi wilk. Zbyt nerwowa się zrobiłam ostatnio.
- Na razie nikt. - mówię cicho i dalej zajmuję się swoją pracą.
Ktoś macha mi łapą przed oczami. Zirytowana wyrywam się z zamyślenia i zauważam, że to mój przyszywany brat.
- Teraz jest jeszcze gorzej, niż wtedy. - uprzedzam jego pytanie, ponieważ już po minie owczarka mogę wyczytać, że chce spytać "Co tam u ciebie, Verie?".
- Właśnie widzę. - Aussie przygląda mi się uważnie. Odwracam wzrok. Do oczu cisną mi się łzy (od kiedy ja jestem taka wrażliwa?!). Seth otwiera pysk, by coś powiedzieć, ale ktoś mu to utrudnia.
- Seth! - woła jakiś pies. - Jesteś potrzebny przy innych obrońcach.
Ten kiwa głową i rzuca krótkie "pa". Odpowiadam tym samym. Wznoszę głowę do góry. Niebo jest pochmurne, nie widać żadnego promienia słońca. Typowy jesienny dzień.
Kiedy chcę wrócić do swojego zajęcia, ktoś ciągnie mnie za sobą. Już usiłuję wrzeszczeć, kiedy on zasłania mi łapą pysk. Kiedy jestem poza zasięgiem innych lekarzy ze Sfory Psiego Głosu Forever, orientuję się, że to przecież Frets.
- Cześć. - odzywam się tak, jakby nic się nie stało.
Frets?
- N-nic. - odpowiadam drżącym głosem, starając się, aby zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie. Prostuję się i zmierzam do pierwszego rannego, którego widzę. W międzyczasie deszcz ustępuje.
***
Po kilku godzinach do groty wchodzi Seth.- Jak tam, siostra? - mruczy, po czym dodaje. - Nie najlepiej dziś wyglądasz.
- Miło z twojej strony. - warczę kładąc uszy po sobie.
- To nie miało tak zabrzmieć. - dodaje szybko. - Sorry. Ale tak serio, co tam u ciebie?
- Nic ciekawego. - odpowiadam wymijająco. Unikam wzroku brata, bo odnoszę dziwne wrażenie, że może mnie przejrzeć na wylot.
- Verie, ja widzę, w jakim jesteś stanie. - upiera się owczarek. Wpatruje się we mnie swoimi dużymi i niebieskimi oczami.
Zaraz... Niebieskie oczy?! On ma brązowe...
A jednak nie. Dopiero po kilku sekundach przypominam sobie, że Seth przecież zmienił wygląd.
- Życie jest trudne. - stwierdzam takim tonem, jakbym uważała, że tym zdaniem wszystko mu wyjaśnię.
- No rzeczywiście dużo się dowiedziałem. - kąciki jego pyska wędrują w górę. Moje wręcz przeciwnie. Patrzę na niego spode łba. - Weź się tak nie wściekaj, nie ma co.
- Sam wiesz, jak bardzo świat może być wkurzający. - przypominam mu o wielu sytuacjach w jego życiu, w moim życiu...
- Zakochałaś się? - Seth porusza znacząco brwiami. - Chodzisz z kimś? - W tym momencie specjalnie uderzam go łapą w pysk. - No co? Ja się pytam normalnie... - zaczyna się usprawiedliwiać.
- Dlaczego miłość jest taka trudna? - jęczę jak szczeniak. Seth niespodziewanie wzdycha głęboko.
- Też chciałbym to wiedzieć.
***
Następnego dnia roboty wcale nie jest mniej. Ja zostaję wysłana na sprawdzenie, ilu jest rannych. Umiem biegać dosyć szybko, więc nie brałam nikogo ze sobą. Wolałabym nie rozklejać się przy widowni. W razie czego mogę przecież po kogoś wrócić...Na polu walki jest po prostu strasznie. Rozglądam się szybko. Chętnie bym im w czymkolwiek pomogła, ale istnieją dwa powody, dla których nie mogę. Po pierwsze - mój wzrost. Po drugie - jestem lekarzem, nie wojownikiem czy obrońcą. Na razie mogę tylko jedno - sprawdzić, czy ktoś musi być przetransportowany do medyków. W tej chwili nikt na takiego nie wygląda, a przynajmniej ja nie widzę, lecz na wszelki wypadek się upewniam.
Kiedy biegnę z powrotem, znów zaczyna padać. Gdy jestem prawie na miejscu, moją uwagę przykuwa spora kałuża. Przyglądam się w niej i widzę, że moje niegdyś miejscami biała sierść przybrała brązową barwę. Jak błoto. Jeszcze gorzej, niż wczoraj.
- I jak, nikt nie potrzebuje pomocy? - nagle słyszę czyjeś pytanie. Podskakuję i odczuwam ulgę. Przecież to jest Madeline, a nie jakiś wrogi wilk. Zbyt nerwowa się zrobiłam ostatnio.
- Na razie nikt. - mówię cicho i dalej zajmuję się swoją pracą.
***
Z każdym dniem czuję się jeszcze gorzej. Wszystko wydaje się jeszcze trudniejsze niż poprzednio. Siadam zrezygnowana na przed grotą i wpatruję się w jakiś punkt w oddali. Miłość. Mówiąc to jedno proste słowo wielu nie rozumie, jak bardzo trudne jest to uczucie. Jak wiele problemów wywołuje. Jak bardzo umie kogoś załamać.Ktoś macha mi łapą przed oczami. Zirytowana wyrywam się z zamyślenia i zauważam, że to mój przyszywany brat.
- Teraz jest jeszcze gorzej, niż wtedy. - uprzedzam jego pytanie, ponieważ już po minie owczarka mogę wyczytać, że chce spytać "Co tam u ciebie, Verie?".
- Właśnie widzę. - Aussie przygląda mi się uważnie. Odwracam wzrok. Do oczu cisną mi się łzy (od kiedy ja jestem taka wrażliwa?!). Seth otwiera pysk, by coś powiedzieć, ale ktoś mu to utrudnia.
- Seth! - woła jakiś pies. - Jesteś potrzebny przy innych obrońcach.
Ten kiwa głową i rzuca krótkie "pa". Odpowiadam tym samym. Wznoszę głowę do góry. Niebo jest pochmurne, nie widać żadnego promienia słońca. Typowy jesienny dzień.
Kiedy chcę wrócić do swojego zajęcia, ktoś ciągnie mnie za sobą. Już usiłuję wrzeszczeć, kiedy on zasłania mi łapą pysk. Kiedy jestem poza zasięgiem innych lekarzy ze Sfory Psiego Głosu Forever, orientuję się, że to przecież Frets.
- Cześć. - odzywam się tak, jakby nic się nie stało.
Frets?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz