Potrzebowałem chwili odpoczynku. Wojna nie służyła moim nerwom, ani w ogóle całemu mnie. Sierść nie była już puszysta, cała posklejana czerwoną posoką, do której widoku, choć niegdyś tak okropnego, zdążyłem się już przyzwyczaić. Sfora malała, Fallendeer było pod zagrożeniem. Mieliśmy mało czasu, bo wkrótce mogło nas nie być. Powstanie w Navydeer, a następnie atak na siedzibę wilków zbliżał się do realizacji, a ja padalem z nóg. Musiałem chwilę odpocząć, do tego Nageezi mnie dobija. Uwielbiam ją, mimo iż sprawia duzo problemów i trudno się z nią dogadać...
Tak więc zostawiłem ją na chwilę pod opieką lekarzy, a sam udałem się trochę pomoczyć. Zależało mi na odświeżeniu wyglądu i umysłu, odpoczęciu od wszystkiego.
W wodzie przebywał już inny pies, ale nie przeszkadzało mi to. Miałem nadzieję na miłe towarzystwo, więc powolnym krokiem zbliżyłem się to nieskazitelnej wody. Niespiesznie zamoczyłem łapy i idąc płycizną ustawiłem się na wysokości psa. Z tej odległości nabrałem pewności co do tożsamości towarzysza - to Feawen. Suczka uniosła uszy, kierując głowę w moją stronę. Z jej pyska kapała woda, zabarwiona lekko krwią. Nie potrafiłem rozpoznać, czy jest wilcza, czy może należy do zwierzyny łownej. Podszedłem bliżej, uśmiechając się blado. Fea przyglądała mi się w milczeniu. Musiałem odezwać się pierwszy.
- Hej - rzuciłem, nie wiedząc za dobrze, się jak przywitać, ani co powiedzieć. W końcu samica nie należał do mojego małego grona przyjaciół, ale nie powinienem jej też traktować z gôry. Nikogo tak nie traktuję. - Żyjesz jakoś?
Feawen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz