Ruszyłem na "łowy". Zbliżało się. Ja sam się już pogubiłem. Co teraz? Zginiemy, czy wygramy? A co ze szczeniętami? Niedługo mają przyjść na świat, tylko czy zdążymy? Nawet nie mamy pewności, że wszyscy dożyjemy...
Każdego psa, który nie był akurat zajęty czymś ważnym, posyłałem do Hockey'a, zaznaczając, że musi tam być do wieczora. Ostrzegłem też psy w szpitalu i pobocznych jaskiniach, że Alfa przyjdzie im wszystko przekazać osobiście. Takie bieganie zajęło mi prawie cały dzień, a nadal byłem pewny, że nie wszystkich poinformowałem, a niektórych nawet parę razy. Jednak nie to teraz siedziało w mojej głowie. Moje i Chili szczeniaki... Ona tam biedna jest sama, a ja nie mogę do niej pójść... Obiecałem sobie, że po spotkaniu, kiedy Hockey opuści szpital dla kolejnych przemów w innych miejscach, ja zostanę z Chili i dodam jej otuchy.
Wieczór nadszedł szybko. Udałem się więc w umówione miejsce. Alfa zaczął już przemawiać. Mówił właśnie o planie, zbierał pomysły, stratedzy wszystko układali w jedną całość. Jedną połową wszystko analizowałem, druga wciąż była u Chili. Czekałem niecierpliwie, aż pójdziemy do tego szpitala.
- Drin? - Zapytał w końcu Fart, stojący obok Alfy. Zapewne zaraz miał zabrać wojsko i już nie towarzyszyć nam w dalszej podróży. - Możesz to zrobić?
Wiedziałem, dlaczego Hock nie zadał tego pytania. On widział, że jestem nieswój i że nie słucham. Jako dobry przyjaciel, sam odpowiedział:
- Myślę, że Beta się zastanowi. Ale w razie czego wyznaczę kogoś innego.
Fart tylko potaknął. Poinformował, że czas się przygotować i wyznaczyć nocnych walczących. Alfa zeskoczył zwinnie ze stanowiska, za nim podążyli wszyscy stratedzy i poszliśmy do szpitala. Gdy ujrzałem Chili, bardzo się ucieszyłem i nie czekając na nic, usiadłem obok niej. Ona akurat spała, ale obudziła się, gdy przyszliśmy...
Chili? Hockey lub ktoś ze szpitala?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz