Wojna nigdy nie była niczym miłym, przekonaliśmy się o tym dobrze jeszcze w starej SPG... Nie przeżyłem tego, ale słyszałem z opowieści. Teraz było tak samo. Niby mogliśmy odejść, rozbić się na małe cząstki, ale tego nie zrobiliśmy. Walczyliśmy dalej, do końca. Być może naszego.
Z każdą chwilą coraz więcej ciał upadało na ziemię. Coraz więcej psów i wilków ginęło. A końca walki nie było śladu.
Bitwa w Lawendowym lesie nie należała do największych. Nie było nas wielu, a wśród nas nie rzucał się w oczy ani Alfa, ani Beta. Psy zaczynały mieć przewagę. W końcu stwierdziłem, że uszczędzę sobie sił na większą bitwę i powoli, coraz bardziej wysuwając się z pola walki, dobiłem kolejnego wilka. Uważając, by następny mnie nie dostrzegł, uciekłem. Zdyszany już, odbiegłem kawałek i wziąłem głęboki oddech. Wtedy do moich nozdrzy doleciał zapach krwi. Nie psiej, ani wilczej, ale zapach ten bardzo mnie zainteresował. Udałem się więc za nim. Po chwili już ujrzałem sarnę. Martwą, ale niezaczętą. A zapach ciągnął się dalej, obok następnej i następnej padliny. Dalej było ich jeszcze więcej. Komuś musiało się bardzo nudzić. Już miałem zawracać, zostawiając to miejsce na bardziej stosowną chwilę, gdy gdzieś w tle tego wszystkiego dojrzałem ruch. Skupiłem się, przymrużając oczy i dojrzałem wilki. Przyczaiłem się, powoli zbliżając się do nich. Wyciągnąłem na chwilę wyżej głowę, aby ustawić się do wiatru. Gdy upewniłem się, że mnie nie wyczują, przyczołgałem się bliżej. Jeden coś trzymał, drugi przygniatał. Kolejną sarnę? Nie, coś większego. Jeszcze bliżej... Psa! A pierwszy trzymał nie kogo innego, jak samą Neli! Bez wahania rzuciłem się w ich kierunku. Nasze oczy na chwilę się spotkały. Zdąrzyłem odepchnąć od suczki rasy collie napastnika i wdać się w walkę. Z ukosa zerknąłem na drugiego, stojącego obok i myślącego co zrobić. Neli wisiała w jego pysku i mogła tylko próbować się wydostać. Mój przeciwnik okazał się być ciężki i naprawdę trudno było z nim wygrać. W końcu jednak, po dość krwawym rozegraniu, go powaliłem i przyczaiłem się na drugiego. On w końcu dosłownie rzucił Neli na bok i warknął. Rzuciliśmy się sobie do gardeł. Ten był wyraźnie młodszy i lżejszej postury, niezbyt doświadczony. Mimo zmęczenia, szybciej go pokonałem. Oba wilki odeszły, kuśtykając.
- Żyjecie, panie? - Odwróciłem się do suczek. Te spojrzały na mnie wdzięcznie, nadal z przerażeniem w oczach. Ostrożnie, wciąż zszokowane, pokiwały głowami. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. - Więc, moje piękne, radziłbym się stąd ulotnić. Liczba martwych ciał nas otaczających nie wróży dobrze.
Suczki doskonale o tym wiedziały i nic nie mówiąc podążyły za mną. Ruszyliśmy przed siebie wolnym chodem. Idąc tak w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca, odwróciłem łeb w ich stronę.
- Neli już znam, ale pierwsze ciebie widzę - spojrzałem na collie. - Mogę poznać twe imię?
- Alison - odpowiedziała cicho.
- Ach, to doprawdy piękne imię. Ja zwę się Vexon, mów mi jak ci tylko wygodnie.
Suczka uśmiechnęła się nieśmiało.
- A... - zaczęła.
Razem z Neli spojrzeliśmy na nią.
Alison?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz