Chwilę musiałem przetrawić to, co usłyszałem. Teoretycznie Elaine miała rację - po pierwsze, zazwyczaj maluchy nie błąkają się samotnie po lesie. Zwłaszcza tak wyjątkowe. Po drugie, powinno mnie obchodzić bezpieczeństwo Sfory i to bardziej niż nieznanego pochodzenia zwierzę. Zerknąłem kątem oka na Nageezi. Było w niej coś... coś, co kazało mi się nią zaopiekować. Ale... co jeśli to pułapka? Albo jej rodzice jej szukają?
- Casey teraz je ze wszystkimi - odezwałem się. Elaine spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Co? - Spytała z przymrużonymi oczami.
- Powiedz jej, że przez chwilę ona rządzi. Idę sprawdzić okolice, w których ją znalazłem.
- Co? - Powtórzyła. - Zwariowałeś do reszty? Najpierw przygarniasz sarnę...
- Nageezi.
- ...Nageezi, a potem jeszcze bez obstawy w środku wojny chcesz sprawdzić skąd w ogóle ją wziąłeś!? To nie może poczekać? Albo wyślij tam kogoś!
- Dobra. Więc idź.
- Ale czy ja powiedziałam, że mnie? - Spiorunowała mnie wzrokiem. - A zresztą... To jak się ta suczka miała nazywać?
- Casey.
I husky odwrócił się, kierując się w kierunku reszty. Ja tymczasem obrzuciłem młode zwierzątko szybkim spojrzeniem, aby upewnić się, że mocno śpi, po czym wybiegłem z nory. Lucky byłby przydatny, ale dawno go nie widziałem. Jason natomiast zajmuje się pewnie teraz Jessy. Zostałem póki co sam i nie zamierzałem oddawać się pod obronę dowolnemu psu. Nie, to by było głupie...
Podążając za zapachem, dotarłem do polanki, na której po raz pierwszy widziałem małą samiczkę. Stanąłem na środku i nabrałem powietrza. Niestety, oprócz rozmytej woni Nageezi nie podchwyciłem niczego ciekawego. Chwilę jeszcze połaziłem po okolicach, omiatany zimnym wiatrem. Spojrzałem w górę. Białe chmury wróżyły śnieg. Jednocześnie tak chciałem, aby zaczęło prószyć! Ale z drugiej strony nie chciałem, abyśmy musieli walczyć zimą.
- Hah, kogo tu mamy? - Rozległo się z tyłu. Obróciłem się momentalnie. - Alfa? - Wilk uśmiechnął się szeroko. - Czyżbym miał przed sobą tego groźnego, potężnego Alfę Sfory Psiego Głosu?
Warknąłem w odpowiedzi. Najeżyłem grzbiet ostrzegawczo.
- Ty ich prowadzisz, co? - Zaśmiał się. - Nie macie szans, kochasiu. Z tobą na czele...
Już chciałem się odgryźć, gdy wiatr zmienił kierunek. Dobiegł do mnie nowy zapach, ale już za późno. Zostałem przygnieciony do ziemi przez innego wilka. Wgryzł się w moją szyję. Usłyszałem własny pisk. Mogłem już tylko miotać nogami, ale nic poza tym.
- To koniec - mruknął pierwszy - mamy już ciebie, tego salukiego nie będzie trudno dobić.
- Cóż, nie byłbym tego taki pewien - poznałem ten głos od razu.
Jason zdążył odepchnąć ze mnie napastnika, po czym rzucił się na pierwszego. Wstałem, zachwiałem się i wgryzłem w tchawicę napastnika. Szybko pokonaliśmy oba wilczki.
- Jason, jak miło cię widzieć - uśmiechnąłem się.
- A co? - Stanął dumnie. - Obrońca Alfy gotowy do pracy!
Spojrzałem na niego wdzięcznie.
- Kuzynie, idziemy do ciebie. Tam jest główny medyk, co? - Spojrzał na mnie krytycznie.
Nie potrzebował słów potwierdzenia. Krwawiłem mocno i słabłem, musiałem wracać.
Na miejscu wszyscy dopytywali się, co się zdarzyło. Jason próbował odepchnąć atak, ale przegrywał. Casey natomiast najpierw na mnie nakrzyczała, że odbiegłem ryzykując życie, że na nią zwaliłem odpowiedzialność, a potem przejęta swoimi obowiązkami, szybko mnie opatrzyła. Suczki...
- No, zdobędę później Veronę i zszyjemy to lepiej - stwierdziła - a teraz idź odpocząć. I ta nowa kuleczka się zbudziła...
Od razu się zerwałem z miejsca. Nageezi! Wybiegłem szybko, ale po drodze zatrzymała mnie Elaine.
Elaine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz