Odbiegam na chwilę. Kątem oka widzę Madeline, która przynosi zioła. W tej samej chwili zderzam się z Casey, główną lekarką.
- Rany, przepraszam. - jęczę.
- Nic się nie stało. - Casey, jak zawsze optymistka, uśmiecha się do mnie.
- Mam pytanie. - mówię. - Czy Grave już tu jest, czy nadal walczy? - pytam.
- Grave? Dalej walczy. - odpowiada. - Czemu pytasz? - dziwi się suczka.
- Sasza pytała... - wyjaśniam.
- Aha, dobrze. - kiwa głową.
Obie wiemy, że to nie czas na rozmowy. Casey odchodzi w kierunku jakiegoś psa, którego łapa wygląda tragicznie. Cała poszarpana, nie może na niej stawać... A Seth? W ogóle jeszcze żyje...? Nie słyszałam nic o nim w najbliższym czasie...
Przed oczami pojawiają mi się obrazy z dnia, w którym go spotkałam. Spacerowałam wtedy po lesie, nie należałam jeszcze do Sfory. Jakiś pies odezwał się wtedy:
- Mała, chyba powinnaś mieć kogoś przy sobie... kogoś, kto mógłby obronić szczura. I kogoś ładnego! - parsknął śmiechem.
Chciałam go zignorować, ale wtedy nieznajomy mi wówczas pies - owczarek australijski - uderzył go łapą w pysk.
- Ładnie to tak się czepiać mniejszych? - warknął. - Mam ci dołożyć?!
- Yyy... Obrońca szczura mi grozi! - zaczął się śmiać.
Owczarek zepchnął go z pagórka. Tamten poturlał się w dół i wpadł do wody. Potem pobiegł gdzieś indziej.
- Seth. - pies podał mi łapę.
- Verona. - odpowiedziałam szybko.
Pamiętam, że dalej rozmawialiśmy. Staliśmy się przyjaciółmi... ale wszystkim mówiliśmy, że jesteśmy po prostu przyszywanym rodzeństwem. To mogłaby być prawda. Ale tak nie jest - to tylko nasz wymysł.
- Ziemia do Verony! - jakiś pies macha mi łapą przed oczami.
Mrugam oczami. Castiel.
- Już się obudziłam. - mówię.
Idę w kierunku Saszy.
- Grave? - szepcze suczka. Widzę w jej oczach strach, niepokój.
- Żyje. Wciąż walczy. - odpowiadam.
Sasza wyraźnie się uspokaja.
- Ver! - odzwywa się ktoś. Robin. Prowadzi suczkę - jakąś nieznajomą - która ma mocno zadrapaną szyję i utyka na jedną łapę. Oczy pełne bólu - nie dziwię się jej.
- Wiesz, co robić. - stwierdza dingo.
Suczka pada z sił przy "ścianie". Leży i z trudem oddycha. Opatruję jej łapę i szyję, Robin jak zawsze uspokaja. Po jakimś czasie ranna suczka jest już owinięta bandażem. Robin przy niej zostaje, a ja idę dalej.
Roboty jest dużo. Dobrze, że mamy tylu lekarzy...
***
Po paru godzinach jestem wyczerpana. Zauważam, że od ponad dwudziestu godzin jestem na nogach.
- Verie, zrób sobie przerwę. Nie możesz tyle... - słyszę Saszę, która nie śpi od paru minut.
- Jest... okej. - przerywam jej.
Suczka unosi brwi.
- Nie jest okej. Przecież cię widzę. Nie wyglądasz normalnie. - stwierdza.
- E, tam. - macham łapą. - Jest za dużo roboty, żebym spała.
Słyszę westchnięcie Saszy.
- A jak tam samopoczucie? - pytam.
Sasza?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz