Psy początkowo były zszokowane. Stały, wlepiając w nas swe ślepia. Były zagubione - nie miały pojęcia, co robić. Dopiero chwilę później nadeszła panika. Lekarze zaczęli biegać bez opamiętania, próbując się czymś zająć, wziąć, uratować.
- Ale jak to? - Spytał Robin. - Jak...?
- Nie wiem - szepnąłem. - Ale idą tu i musicie to zrobić szybko.
Dingo miał wyjątkowo zbolałą minę. Ogarnął nią całe pomieszczenie, po czym pobiegł do Casey. Powiedział jej coś, a ona weszła na jedno z prowizorycznych łóżek szpitalnych.
- Hej! - Krzyknęła. - Nie ma czasu na taką plątaninę! Musimy się szybko i skutecznie ewakułować, a dobrze wiecie, że nawet nie mamy gdzie. Dlatego teraz proszę o podzielenie się na trzy grupy - tych co mogą chodzić, tych co mogą chodzić z kimś na plecach i tych, którzy nie mogą chodzić o własnych siłach.
Na chwilę zapanował spokój. Każdy, choć nie każdy chętnie i szybko, zajął odpowiednie miejsce. Psy niemogące się poruszać zostały na swoich miejscach. Ja z Robinem wskoczyliśmy obok Casey. Cała reszta z niecierpliwością czekała na dalsze informacje.
- Teraz każdy - kontynuowała lekarka - kto może, niech weźmie jednego z niemogących...
Nie zdążyła. Wszyscy usłyszeliśmy wycie. Byli już. Było za późno. Psy prawie wpadły w panikę, już chcieli uciekać, kiedy to Robin zabrał głos.
- Tam - wskazał łapą ciemny korytarzyk - jest kolejne pomieszczenie, coś a'la bunkier.
Casey lekko uniosła łeb w niemym pytaniu "dlaczego ja o tym nie wiem?".
- Tam się przeniesiemy - kontynuował - dokładnie w tych podziałach, w jakich jesteśmy. Ale każdy, kto może, niech pomoże komuś innemu.
- Jest stamtąd wyjście? - Zapytała Eileen.
- Nie ma - odpowiedział Robin. - Ale teraz stąd też nie. Kilkoro psów pójdzie z Hockey'em teraz. Ktoś, kto może walczyć. Potem pobawimy się w odbijanie.
- Co? - Veronie opadły uszy. - Odbijanie? Jak chcesz nas stamtąd odbić?
- Vero... - Westchnąłem. - Nie ma innej opcji. Szybko się tam dostańcie, a ja biorę Castiela. Idziemy teraz walczyć, więc już, do schronu!
Kroki wilków były już słyszalne.
- Ale... - Zaczęła Eileen.
- Już - warknąłem.
W popłochu wszyscy zaczęli sobie pomagać i przenosić się do bunkra. Ja i owczarek niemiecki wybiegliśmy z groty, praktycznie na pewną śmierć. Musieliśmy ich zatrzymać.
- To się nie uda - mruknął Castiel, gdy ujrzeliśmy wrogów.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak wiele niedopatrzeń ma nasz plan. Naprawdę nie mieliśmy szans. Ranni zostaną zamknięci w bunkrze, otoczonym przez wrogą watahę. Jedynymi osobami, które o tym wiedzą jesteśmy my z Castielem. My, którzy mogliśmy za chwilę zginąć. Do tego jest pełno psów, które gdy się zranią, skierują się właśnie do groty medyków. To idiotyczna sytuacja. Do tego mieliśmy marne szanse uratować uwięzionych. Ech... To po SPG.
Wilki otoczyły tereny wokół grot. Wpadliśmy w wir walki. Piski, krzyki, śmiechy, wizwiska. Krew i ból. Rozrywałem wszystko, co weszło mi w zęby. Szarpałem i warczałem. Adrenalina osiągnęła wysoki poziom. Jednak już po chwili zostałem ja przeciwko kilku. Podobnie zresztą mój towarzysz. Castiel walczył niedaleko. Już opadał z sił. Mi ich jeszcze zostało sporo, w przeciwieństwie do ilości czarnych plam na sierści. Gorzki smak krwi zdążył już zawładnąć moim pyskiem. Mimo to nie udało mi się zabić żadnego wilka.
Nagle nie mogę nabrać powietrza. Uchylam pysk w próbie pozyskania niezbędnego tlenu, ale na próżno. Nogi uginają się ode mną, świat zaczyna pogrążać się w ciemności, a agonia zawłada moim ciałem. Moje myśli sprowadzają się do jednego - to koniec.
- Hockey! - Słyszę czyjś krzyk, ale nie wiem czyj. Nic innego do mnie nie dociera. - Hockey!
Chwilę później opadam. Nic mnie już nie trzyma, jestem wolny. A jednak nie mogę oddychać.
- Hockey!
A potem już tylko wielka, biała plama.
Kimże byłeś, przyjacielu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz