- Szkółki nie ma - pisknął jeden z młodych. - Jakiś wieloryb nas zaatakował.
- Doprawdy? - Dziwi się Casey. - To musiała być Marzenka. No cóż, Hock, zrobisz coś z tym?
- Ja? - Mrużę oczy. - Nie bedzie! Pochłonie mnie.
- Ech, pójdę tam z tobą - westchnęła.
- Dobra. Ale idziesz pierwsza.
Zostawiając szczeniaki pod jaskinią, poszliśmy do szkółki. Leżała po drugiej stronie jeziora. Świetnie...
Zrobiliśmy dwie tratwy. Były wyjątkowo proste, w sumie trudno nazwać je choćby tratwami. Jednak pływały, więc było dobrze. Nie płynęliśmy w pław, bo woda była bardzo zarybiona, brudna i w ogóle zimna. Płynęliśmy i płynęliśmy, aż nagle zobaczyliśmy dwa inne psy, doganiające nas na jakichś palach.
- Hej! - Krzyknęła Casey. - Dlaczego oni płyną, a my nie płyną?
- Nie wiem. - Odrzekłem. - Nie, nie wiem.
Kiedy pomogliśmy sobie łapami, w końcu dotarliśmy na brzeg...
Casey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz