Spacerowałam w lesie, nieopodal łąki maków, gdy usłyszałam głośne szelesty liści. Ktoś biegł. Nikt tu ostatnio nie chodził, więc zdziwiła mnie obecność kogokolwiek. Schowałam się za drzewem. Chciałam móc tego kogoś poobserwować zanim się ujawnię. Jednak, jak to ja, nie mogłam utrzymać powagi i zaczęłam coraz głośniej chichotać. Szelesty ucichły. Odwróciłam się w poszukiwaniu ich sprawcy. Zobaczyłam dość przystojnego psa. Obracał się w poszukiwaniu osoby wydającej śmiech, którą byłam ja. W końcu wyszłam zza drzew, bo i tak by mnie nie znalazł.
- Cześć.- przywitałam się podchodząc bliżej.
Pies jednak nic nie mówił. Wyglądał tak mistycznie i tajemniczo... Tak, wiem... Gadam brednie, ale najwyraźniej omotał mnie swoim urokiem osobistym.
Behemoth?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz