Stałem na wzgórzu, obserwując całe zajście z góry. Tego jednego nie lubiłem w byciu Alfie - obserwowania z góry. Wiedziałem, że to ważne zadanie, ale miałem poczucie winy, że choć bym mógł pomóc - nie wolno mi zejść na dół. Owszem, czuję się tu ważny, zwłaszcza w momentach, gdy ktoś do mnie przybiega z ważną informacją. Jednak w tej chwili widocznie potrzebna była moja pomoc w dole...
- Hockey! - Zdyszany głos Saszy. Coś się dzieje... - Hockey! Słuchaj mnie uważnie! Każ nam przestać walczyć!
- Co!? - Prawie warknąłem. Czy ona oszalała!? - Jakto "przestać"!?
Suczka wciąż ciężko dysząc stanęła przede mną i spojrzała mi w oczy.
- Przed chwilą... - wdech. - rozmawiałam w jaskini z ich przywódcą, Sam Sao...
- Co...?
- Powiedział - nie zwróciła na mnie uwagi - że zaraz nakarze rozejm... Nie możemy go atakować ani nic w tym stylu, a on da spokój nam.
- Sasza, wiem, że ty byś mnie nie okłamała, ale... Prowadzimy wojnę od zawsze, to nie możliwe, żeby tak po prostu...
Przerwało mi głośne wycie dobiegające z drugiej strony doliny. Obrociłem się w tamtą stronę. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom... To Sam Sao zwoływał swoją watahę do odwrotu! Zareagowałem tym samym, wyjąc, żeby moja zdziwiona sfora odpuściła. Wszyscy momentalnie się rozeszli i ustawili w dwie grupy - psy i wilki. Przywódca watahy wypiął dumnie pierść.
- Proponuję sojusz - oznajmił. - Sfora Psiego Głosu i Wataha Braterskiej Krwi.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
- Propozycja przyjęta.
Mój głos brzmiał poważnie i pewnie, ale oczy zdradzały podejrzenie, bądź raczej zdziwienie. Jednak cóż mogę poradzić, powinienem się radować z powodu sojuszu. Będziemy mieć spokój z wilkami... Ale niepokój mnie nie opuścił.
Przywódca pokiwał głową na znak pojednania. Zawył i wszystkie wilki podążyły za nim. Ja wciąż stałem z nieporuszoną miną. Za to psy z ulgą udały się do swoich nor, bądź do lekarzy. Ci z większymi obrażeniami zostali tam przeniesieni.
- Co jest? - Zapytała Sasza, stając obok.
- Coś mi tu nie gra... Przecież... To nielogiczne.
- Nie wszystko w życiu jest logiczne.
I odeszła. Może miała rację? Może rzeczywiście wszystko jest okay?
Dopiero gdy pole opustoszało i Drin powiedział z dołu, że wszystko pod kontrolą, zszedłem i udałem się do groty medyków. Poszedłem tam po informacje o stanie poszkodowanych... Ech, mogę się okłamywać. Potrzebowałem rozmowy z Casey.
- Witajcie - rzuciłem na wejściu. - Jest Casey?
Przeleciałem pomieszczenie wzrokiem. Wśród ładnie zdobionych wnęk roiło się od psów - pielęgniarzy i chorych. Nigdzie jednak śladu lekarki.
- Robi jakieś badania Gabrielowi - oznajmił Geris.
- A coś się stało? - Znikąd pojawił się Robin.
- Nie, muszę... się czegoś dowiedzieć...
- Rozumiem... - dingo pokiwał głową. Nie chciało mi się kłócić, więc zbyłem jego ton.
- No dobra, poczekam. Może mogę w czymś pomóc?
- Tak. Posiedź tam - Robin wskazał głową kąt.
Posłusznie zająłem wyznaczone miejsce. No cóż, posiedzę i przemyślę to... Albo spróbuję się tym cieszyć i zajmę się chorymi. Kompletnie się zamyśliłem. Nawet nie zauważyłem wracającej Casey.
- Dojdzie do siebie - oznajmiła suczka. - O, Hockey?
Wstałem szybko.
- Tak. Przedstawisz mi stan chorych i zdasz relacje? Potrzebuję tego teraz.
- Em... No dobrze. Mamy 8...
- Pozwolisz, że wyjdziemy?
- Jasne.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, Casey opowiedziała o stanie rzeczy. Na koniec dodała:
- Dziwi mnie jednak, że Sam Sao tak odpuścił...
- Właśnie, między innymi o tym chciałem porozmawiać. Nie uważasz, że coś powinienem zrobić?
- Hockey, nie... To dziwne, ale nic z tym złego. Zdarza się po prostu.
- Może macie rację... Sasza też tak mówiła. Powodzenia, oby Gabriel doszedł do siebie.
- Dzięki. Cześć.
Wróciłem do lasu. Nadal z opuszczoną głową dotarłem do jaskini. Tam zostałem już do wieczora...
****Jakiś czas później****
- Hockey! - Ktoś wpadł do jaskini. Jason.
- Co jest? - Uchyliłem powieki. Tak niemiło było wychodzić z miłego snu. Odruchowo wyjrzałem z jaskini. Było ciemno.
- Oni... - Szepnął.
- Jason! - Ktoś zawołał panicznie.
Zerwałem się. Co się dzieje!?
Momentalnie znaleźliśmy się poza jaskinią. Jason podążył za krzykiem, a ja, wciąż na wpół przytomny, rozejrzałem się. Na pewno był środek nocy, niebo błyszczało od gwiazd, a przyroda milczała jak zaklęta, nielicząc nietoperzy i szelestu drzew. Przyroda. Ale sfora nie spała. Oj, nie...
Krzyki, piski, wycie, nawoływania. Co jeszcze? O co chodzi?
Pierwszą osobą, jaka się nawinęła, była Casey. Od razu ją zatrzymałem.
- Co się dzieje? - Spytałem.
- Jak myślisz? - Była przestraszona i zmęczona. - Miałeś rację. To zasadzka. Wilki przegrywały, więc ogłosiły sojusz. W ciągu dnia się zebrały i zaatakowały. To już nie bitwa - to wojna.
Potrzebowałem chwili.
- Wie... wiedziałem... A ty? Dlaczego nie na służbie?
- Bo właśnie pędzę na stanowisko pracy - zmrużyła oczy. - Nawet ja śpię.
- Okay... Nie wiem, co robić... Biegnę z tobą, może uda mi się kogoś zaczepić.
Próbowałem zachować spokój. Póki co byłem jeszcze oszołomiony i nie widziałem, co się dzieje. Ale wiedziałem, że już wkrótce przeżyję prawdziwy szok... Już mi się nie chciało spać.
- Co jeszcze wiesz?
Casey? Każdy chętny może opisać coś związanego z wojną. Niedługo wprowadzimy stan wojenny - nie kończcie jej więc sami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz