Kazałam Robinowi iść do Gandy'ego, a sama wróciłam się szybko po ziółka. Gdy przybiegłam na miejsce, Gandy jęczał głośno, a Robin próbował przemówić mu do rozumu. Miał zrezygnowaną minę.
- Ziółka z Zielonego Wzgórza przyniosłąm - uśmiechnęłam się radośnie.
- Nareszcie! Napadł na mnie dingo, niczym jakiś talib, a uwierz mi tych w życiu wiele widziałem... 10 lat temu - tak, tak, tego nie pamiętacie, rozpętała się wielka burza...
- To opiekun chorych - wskazałam na Robina - będzie się tobą opiekował, Gandy.
Oba psy zrobiły wielkie oczy.
- Co?! - wykrzyknął staruszek - Ten kocmołuch?!
- Przez... ile czasu? - spytał niepewnie Robin.
- Tak długo, jak będzie trzeba... - westchnęłam.
- Już czuję się lepiej! Dzięki za ziółka! - powiedział zabierając mi je z łapy i energicznym ruchem wypchnął nas ze swojej jaskini. Zza drzwi usłyszeliśmy jeszcze mruknięcie:
- Żaden plebs nie będzie przebywał w moim mieszkaniu!
- To smutne... - mruknęłam...
Robin?
Gandy jest zaadoptowany?
OdpowiedzUsuńNie. ALe polecam ;)
OdpowiedzUsuń