Z niezbyt miłych wspomnień dzisiejszego poranka wyrwał mnie okropny, głośny skrzek. Instynktownie odskoczyłem w cień skarłowaciałego krzaczka na skraju drogi, którą właśnie zagrodziło ogromne stworzenie. Była to wielka, szarobrązowa żaba z fioletowymi, błoniastymi skrzydłami - cała umazana szlamem. Po kilku sekundach obserwacji byłem pewien że to żabol bagienny, dodatkowo dość stary, jeden z najrzadszych gatunków żaboli.
- Witaj, wilku. - rozległ się skrzypiąco-rechoczący głos. - Nie bój się mnie.
Postanowiłem wyjść z cienia, gdyż nie miałem szans w ucieczce z tym stworzeniem. Wiedziałem też, że jest niezwykle ciekawskie i uwielbia rozmowy z innymi, rozumnymi gatunkami. Zaspokoję ciekawość stworzenia i zmyję się stąd jak najszybciej, pomyślałem.
- Dzień dobry. - także powitałem żabola.
- Nieczęsto widuje się tu przybyszów. - zauważyła ogromna żaba. - Z tego co wiem, nie lubią naszej wspaniałej okolicy. - machnęła przednią kończyną.
- Uważam, że bagna są piękne i tajemnicze. - nie chciałem denerwować prastarego stworzenia.
- Od razu widać, że porządny z ciebie wilk. - zarechotał żabol. Są z natury łatwowierne. - Jak Ci na imię?
- Ronald. - nie zamierzałem też rozpowiadać naokoło nawet mojego użytkowego imienia.
- Ja nazywam się... - tu żaba wydała przeciągły skrzek -... ale nazywaj mnie Purpurem.
Milczałem.
- Choć ze mną, Ronaldzie, pokażę ci moją kryjówkę, legowisko. - i skoczył w krzaki. Z westchnieniem podążyłem za stworzeniem. Może dowiem się czegoś ciekawego lub przynajmniej zobaczę, jaki tryb życia prowadzą te stworzenia.
Po kilkunastu minutach skakania po śliskich pniach i omszałych głazach, przedzierania się przez krzaki, cali ubłoceni dotarliśmy do jaskini. Czarna dziura w ciemnym, gładkim kamieniu była dokładnie zasłonięta lianami. Wokół niej były wyryte jakieś runy.
- Wejdź pierwszy. - zachęcił Purpur.
Podejrzliwie, ale z ciekawością ruszyłem w stronę jaskini. Okazało się to ogromnym błędem. Kiedy tylko przekroczyłem próg, liany za moimi plecami splotły się w szczelną siatkę. Byłem zamknięty. To do tego służyły runy wokół wejścia, zorientowałem się.
- Liany nie rozwiążą się, dopóki nie odpowiesz na moją zagadkę, Ronaldzie. Kiedy to zrobisz, puszczę Cię wolno. - głos nadal pozostał przyjazny, choć okropnie skrzekliwy. Mogłem się tego spodziewać - że stanę się rozrywką żabola. Nie pozostawało nic innego, jak rozwiązać zagadkę. Nie czułem strachu, jedynie zniecierpliwienie, bo wiedziałem, że nie jest zbyt inteligentny i musi mówić prawdę, taka klątwa ciążyła na wszystkich żabolach. Zwykle mądre teksty ściągają od innych magicznych stworzeń.
- Co rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, wieczorem na trzech, a im więcej ma nóg tym jest słabsze?
Nie spodziewałem się czegoś mądrzejszego, ale powstrzymywałem się od śmiechu kiedy usłyszałem osławioną zagadkę Sfinksa z mitów.
- Człowiek. - od razu pewnym głosem odpowiedziałem. Liny momentalnie opadły, ukazując zdziwionego Purpura.
- Jesteś wolny. - niechętnie mruknął.
- Dziękuję za miło spędzony czas, ale muszę lecieć. - grzecznie odparłem, a następnie popędziłem z powrotem na ścieżkę i biegiem wróciłem do lasu. Odszukałem tam Ellie.
- Pan mądraliński wrócił? - opryskliwie powiedziała.
- Ellie, przepraszam Cię. Nie miałem racji. Zresztą już dostałem nauczkę. - opowiedziałem jej zajście z Purpurem.
- Beze mnie niechybnie nie zginiesz śmiercią naturalną. - mruknęła.
- Wybaczysz mi?
Ellie? Sama nie wiem, o co pokłócił się Robin z Ellie XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz