Na ścieżkę wchodziło się jak gdyby przez sklepioną bramę do ciemnego
tunelu utworzonego przez gałęzie dwóch ogromnych drzew, które pochylały
się ku sobie, a tak były stare, tak ciasno oplecione bluszczem i tak
brodate od porostów, że zachowywały ledwie kilka sczerniałych liści.
Ścieżka, bardzo wąska, wiła się kręto wśród pni. Wkrótce jasność dnia
prześwitywała w wylocie bramy daleko za mną i otoczyła mnie tak głęboka
cisza, że każdy krok rozlegał się głośnym echem, i zdawało mi się, że
drzewa schylone nad moją głową, przysłuchują się uważnie. Gdy oswoiłam
oczy z pół mrokiem, widziałam przed sobą i za sobą mały odcinek drogi w
przyćmionym, zielonym świetle. Od czasu do czasu skąpa wiązka promieni
słonecznych przedostawała się szczęśliwym przypadkiem przez jakąś
szczelinę w liściach otwartą wysoko w górze, dzięki jeszcze bardziej
niezwykłemu szczęściu nie grzęzła niżej nieco w splątanych konarach i
zwichrzonych gałęziach i przebijała się ku ścieżce wąskim, lśniącym
ostrzem. Lecz zdarzało się to rzadko, coraz rzadziej, aż wreszcie słońce
znikło zupełnie. Łódź stanęła w płomieniach, a gdy powietrze wypełnił
ciemny, duszący dym, boleśnie zakuło mnie w płucach. Z trudem wstałam z
brudnego, prowizorycznego posłania i zaczęłam przesuwać się po
podłodze, ale mocne liny, którymi spętane miałam łapy, niemal
umożliwiały mi poruszanie się. Nagle do kabiny wdarła się ściana wody.
Zalała ogień. Rzuciłam się w stronę drewnianych schodów, gdzie resztki
płomieni lizały stopnie. Byle się stąd wydostać. Zacisnęłam zęby i
wyciągnęłam łapy w kierunku kawałka osmolonego metalu, który widziałam
przez płomienie. Odwróciwszy pysk od gorąca, uczepiłam się metalu
linkami pętającymi mi łapy, szarpnęłam z całych sił i poczułam, że udało
mi się uwolnić. Jęknęłam, bo płomienie poparzyły mi skórę, ale tak
naprawdę nie miałam teraz czasu martwić się bólem. ‘Muszę się stąd
wydostać. Muszę się upewnić, że nic im nie jest’. Uwolniwszy wreszcie
łapy, rozwiązałam liny na biodrach i wybiegłam po płonących schodach na
pokład. Przez kłęby dymu i pary majaczyły mi sylwetki na brzegu. Stali
bez ruchu, wpatrując się w coś na ziemi. Mój wzrok podążył za ich
przerażonymi spojrzeniami. Nad samą wodą leżało twarzą do ziemi ciało.
~
Dźwignęłam się na łapy. Wydarzenia z tamtego dnia stanęły mi przed
oczami, jak przerażający czarno biały film. Wróciwszy do rzeczywistości,
rozejrzałam się dookoła. Leżałam na stosie zeschłej trawy. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Z mojego pyska wydobył się krótki, gardłowy dźwięk, łapy ugięły się, a ciało okręciło do nieznajomego.
- Czego tu szukasz? - przekrzywiłam delikatnie łeb. Nie chciałam aby to pytanie zabrzmiało tak... ignorancko. To nie w moim stylu.
ktoś raczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz