Suczka zniknęła tak nagle. Zwiała bez ostrzeżenia.
Nie mogłem przecież jej zostawić. Do tego, jako że jestem dość ciekawski, intrygowało mnie, co ją spłoszyło. To moja wina? Ja coś zrobiłem? Co tym razem zchrzaniłem...?
Kluczyłem między drzewami. Łapy zatapiały mi się w nadal wilgotnym mchu, szeleściły gnijącymi liśćmi. Deszczowy zapach roznosił się w powietrzu. Zawsze kochałem taką atmosferę, ale coś tym razem tu nie grało... Coś oprócz zniknięcia Maddy. Uniosłem nos, żeby nabrać więcej powietrza. Jakiś zając, sarna, rośliny... I wilki.
- Cholera! - Warknąłem i przyspieszyłem.
Oddałem się całkowicie instynktowi. Węch prowadził mnie przez ciemniejący z każdą chwilą las. Czułem, że jestem coraz bliżej, a jednak nadal w tej samej odległości. Obiekt poszukiwań poruszał się z podobną mi szybkością. Zapach suczki już zaczął się mieszać z drugą wonią. Mijając jakieś drzewo, rzuciłem na nie spojrzeniem. Tylko zerknąłem, ale krew była wyraźna.
- Madeline... - Mruknąłem.
Kiedy ostatnio tak szybko biegłem? Nie mam pojęcia, ale na pewno było to dawno. Prędkość mnie oślepiała. Gdyby nie zapach, nie miałbym pojęcia, gdzie jestem.
Nagle wypadłem na otwartą przestrzeń. Był to bardzo krótki odcinek, mimo wszystko wystarczył mi na odzyskanie orientacji. I rozumu. Kierowałem się w stronę gór. Wysokie stożki były stąd bardzo dobrze widoczne.
Wiatr zawiał delikatnie, przynosząc kolejną gamę różnych woni. Wśród nich były te, których szukałem. Jednak... Coś się zmieniło i teraz. Coś jeszcze się pojawiło i zaraz zniknęło.
Znowu zalały mnie drzewa. Ścieżka zaczęła się powoli piąć pod górę, a zapach wzmacniał się z każdą chwilą. Już było blisko.
Zatrzymałem się gwałtownie, zauważywszy coś niepokojącego. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę ze zmęczenia. Dysząc ciężko, zrobiłem kilka małych kółek wolnym krokiem. To powinno mi nieco pomóc. Później, kiedy mój oddech i bicie serca nabrało odpowiedniego tempa, skierowałem się do małej jaskini, do której prowadził trop. Otoczyły mnie zupełne ciemności. W oddali słychać było odgłos spadającej wody, zapewne wodospadu. Echo zdradzało moje kroki, więc pozostawało mi mieć tylko nadzieję, że wilki będą miały co innego na głowie lub ich własne odgłosy zagłuszą moje.
Po nieco dłuższej wędrówce, zwolniłem jeszcze bardziej i zacząłem się czołgać. Nie dlatego, że było ciaśniej, bo tak w rzeczy samej nie było, ale ponieważ do moich uszu zaczęły dobiegać dźwięki chlupaczącej wody. Doskonale znałem ten dźwięk, za chwilę powinienem wejść do wody. Tego samego strumyka, który ktoś właśnie pokonuje. I to z powody tego kogoś musiałem zachować ciszę.
Tak też się stało. Pod nogami poczułem zimną ciecz, płynącą leniwie w moje prawo, zapewne do wylotu. To poznałem po małym światełku z tamtej strony.
Zapach się zgubił. Woda go skutecznie zamaskowała. Tylko ja jestem sprytniejszy, niż się wilkom, które to mnie zapewne wykryły, wydaje. Zaraz wyszedłem z wody, więc szedłem w złym kierunku. Chlupot trwał zbyt długo, żeby mogli tak szybko wyjść. Nawet, jeśli było ich dużo. Tak więc zostały dwie opcje - lewo i prawo. Analogicznie wybrałem prawo.
Światło było już blisko, a ja coraz bardziej byłem pewny, że jestem przy wodospadzie. Było ryzyko, że wybrali drugą stronę, ale raz się żyje. Czułem już lekką bryzę, jasność zaczęła się rozpowszechniać...
- Zapamiętaj sobie raz na zawsze - usłyszałem nad sobą. Od razu się zatrzymałem. - Nigdy nie idź w stronę światła.
Odwróciłem się, a żółte ślepia rzuciły w moim kierunku...
Madeline? Ale żem się rozpisała :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz