środa, 11 czerwca 2014

Od Fairchild - CD historii Hockey'a

Odeszłam od pary zakochanych… no w sumie chyba tylko jedna strona jest zakochana, ale wolę pominąć ten nieistotny szczegół. Samotność nawet trochę mi się przyda. Tak długo wędrowałam sama w poszukiwaniu nowej sfory, że prawie zapomniałam jak to jest wciąż przebywać z innymi psami. Rozmowy zaczęły mnie już trochę męczyć. 
Kiedy jest się bez rozpraszających uwagę przyjaciół, można dostrzec wiele szczegółów i tak też było teraz. Szłam po raz kolejny już przez las, a dopiero teraz zauważyłam, że promienie słońca przebijające się przez drzewa mają niezwykły, bladozielony odcień, tak jakby to księżyc oświetlał cały teren. Nie mogłam napatrzeć się na to osobliwe zjawisko, kiedy nagle usłyszałam głos tuż za sobą. Od razu rozpoznałam bardzo zdenerwowany głos Saszy.
- Gdzieś ty była?! Szukałam cię, dlaczego tak znikłaś? Mogło ci się przecież coś stać. – zaczęła mówić rozgorączkowana. 
Obudziła się we mnie moja znienawidzona cecha – duma. Ależ oczywiście, że duża suczka, która na pewno jest silna i wysportowana, może martwić się o taką małą i nieporadną, wystawową spanielkę jak ja. Wyprostowałam się, uniosłam wysoko głowę i starałam się nie denerwować. Przecież nie było po co! A jednak…
- Potrafię sama o siebie zadbać, naprawdę. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale jestem strażniczką, a to oznacza, że naprawdę poradzę sobie w niebezpieczeństwie. Nie musiałaś się aż tak o mnie martwić. – odpowiedziałam sztywno, ostatnie zdanie wypowiadając jadowitym głosem, aż sama siebie zaskoczyła. Po tym, odwróciłam się protekcjonalnie od osłupiałej Saszy i poszłam w drugą stronę. Wszystko było dobrze, dopóki jeszcze myślałam o swojej urażonej dumie. Ale wtedy przyszły wyrzuty sumienia. Przecież Sasza nie chciała zrobić nic złego! Jestem nowa w Sforze i mogła po prostu przestraszyć się, że się zgubiłam, lub uznała, że jestem nieporadna. 
„To źle myślała! Powinna cię przeprosić”, mówił mi mój umysł, chociaż ja już wiedziałam, która strona ma rację. Teraz to ja chciałabym prosić o wybaczenie Saszę. Przygnębiona własnymi myślami dowlokłam się do Kwiatowych Schodów, do mojego domu i położyłam się zrezygnowana. 
Wtedy zobaczyłam Saszę, razem z grupką innych psów. Była roześmiana, szczęśliwa, jakby zupełnie nie przejęła się tym incydentem, który wciąż zaprzątał moją głowę. Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do niej. Gdy mnie zobaczyła, starała się odwrócić, ale szybko podchwyciłam jej spojrzenie i powiedziałam 
- Przepraszam… Czasami mam troszeczkę za duże mniemanie o sobie. 
Moja wypowiedź chyba ją zaskoczyła, ale uśmiechnęła się ciepło, tak jak robiła to już kilka razy podczas naszej znajomości, a ja wiedziałam, że wszystko będzie już dobrze. 
- Nic się nie stało. Pooglądamy razem zachód słońca? – zapytała.
Od razu zrobiło mi się lżej na duchu. Pokiwałam głową i poszłyśmy na szczyt schodów. Zachód naprawdę był oszałamiający! Słońce, jako wielka, jaśniejąca tarcza, chowała się za wzgórzami terenów, kolorując całe niebo. Barwy, poczynając od złotego, przechodziły w pomarańcz, czerwień, róż, a nawet fiolet! A my siedziałyśmy obok siebie, patrząc na to osobliwe zjawisko, ja i Sasza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz