- Przed siebie! - zawołałam, nie zwalniając tempa. Tylko dla pewności, lekko odwróciłam głowę, by sprawdzić czy pies za mną biegnie. Spokojnym truchtem podążał w ślad za moim. Nagle jedna łapa mi się poślizgnęła i jak niepyszna wylądowałam w kałuży błota. Doskonale wprost. Zrobiłam z siebie idiotkę. Hockey podszedł do mnie, śmiejąc się serdecznie, co ciekawe nie dało się dosłyszeć tam ani grama sarkazmu...
- Widzisz. Mądrzejszy idzie, a nie biegnie - skwitował. Zrobiłam naburmuszoną minę, wstałam i niespodziewanie rzuciłam się na psa, brudząc go błotem.
- Ha ha ha - naśladowałam śmiech wrednej czarownicy. Zeszłam z niego z triumfem na pysku.
- Wrr - warknął i otrzepał się, chociaż jeszcze w jego sierści utkwiły grudki brudnej ziemi.
- Pedant - rzuciłam chichocząc, choć nie chciałam go urazić. Posłał mi urażone spojrzenie. Przezwyciężyłam chichot i podeszłam w jego stronę kilka niepewnych kroków.
- Przepraszam - spuściłam wzrok, potem znowu go podniosłam. Nasze spojrzenia się spotkały. - Nie chciałam sprawić ci przykrości. Zobacz, tu tylko trochę... - podniosłam łapę i zaczęłam nieudacznie ściągać błoto z jego sierści. Hockey stał bez ruchu, jakby zbierając myśli. Zmieszałam się i odsunęłam trochę.
Hockey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz