sobota, 19 kwietnia 2014

Od Robina

Nad ranem obudził mnie szelest piasku przesuwanego przez wiatr. Uniosłem łeb, otrzepałem się z pyłu i wstałem. Wiedziałem, że to dziś. Dziś pójdxiemy w bój. Byłem ciekawy, czy inni czują to samo - przeraźliwy spokój, napięcie i determinację w duchu. Jak w śnie. Jakby nie miało się nic do stracenia. Jakby rosła we mnie jakaś siła, jakby drugie "ja" powstawało.
Spokój.
Wyskoczyłem z pieczary. Na zewnątrz wstawało słońce. Jego blask sprawiał, że pustynia wydawała się płonąć. Taki sam żar czułem w sercu, a jednocześne chłodną, stalową siłę, przenikającą moje mięśnie. Każda komórka była pełna energii, czekającej na uwolnienie. Zmysły pracowały na pełnych obrotach. Byłem w szczytowej formie.
Siła.
Podczas marszu przez pustynię wiał lekki wiatr, świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Pogoda nie zmieniła się, kiedy wkroczyłem do lasu. Po kilku minutach mój wzrok napotkał na sylwetkę Bety, który stał na samotnym wzgórzu.
- Witaj, Hockey.
- Cześć.
- Dziś jest dobry dzień na śmierć. - zauważyłem, wpatrując się w szemrzący potok u naszych stóp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz