Dookoła panował mrok, jeszcze nie wstał świt, ale z cieni wyłaniały się obrazy rzeczy do nich należących. Wkroczyłem z przerzedzonego lasu na pole pełne zbóż, ziół, kwiatów i bylin. W powietrzu coś wisiało. Przygoda, obietnica i zachęta. Ciężki, wilgotny zapach łąki uderzył mi do głowy, a na pysku wykwitł szeroki uśmiech. Czułem się szczęśliwy, był to jeden z wielu "magicznych momentów", które spotykają nas w ciągu życia. Noc stykała się z dniem, a w głowie słyszałem słowa piosenki matki. Sam nie śpiewałem, by nie zakłócać spokoju pola.
Gdy wyszedłem zza małego pagórka, ujrzałem sylwetkę... psa? Wilka? Skłaniałem się ku drugiemu, ale nie miałem pewności. Zapach ziół skutecznie maskował wszystkie wonie, przez co wcześniej nie zorientowałem się, że ktoś to jest.
Nagle mieszaniec, jak postanowiłem ją lub go nazywać, odwrócił łeb. Przez kilka sekund mierzył mnie spojrzeniem, a ja stałem czekając na rozwój wypadków. Spodziewałem się pytania "Kim jesteś i co tu robisz?".
Owszem, mieszaniec mi je zadał. A raczej zadała. Suczka przesadziła odległość kilkunastu metrów i skoczyła na mnie, jednocześnie sycząc te słowa.
- Atakujesz mnie i pytasz kim jestem i co tu robię? - wyrwało mi się z pyska, szamocząc się z atakującą. W odpowiedzi ugryzła mnie w bark. Krótko zawyłem, nie z bólu, tylko zaciętości, i drapnąłem ją po pysku, niestety niezbyt skutecznie, więc dodałem pchnięcie w bok.
- Tak, ponieważ znajdujesz się na terenie Sfory Psiego Głosu, wilku - warknęła pogardliwie i znów zaatakowała, gryząc.
- Ej, ej, nie jestem wilkiem - skoczyłem, unikając ciosu. - Jestem psowatym - DINGO. Owszem, dingo...
- Nie jesteś wilkiem? - w jej głosie słychać było malutki, praktycznie niesłyszalny cień ulgi. A raczej zniknęła cząstka wściekłości. - Wspaniale. Ale musisz odpowiedzieć na pytanie. - rzuciła się szybko w moją stronę. - Nie możesz tak po prostu tu wchodzić.
- Dobra. - odskoczyłem - Ale ogarnij się, i przestań atakować.
- Ok. - powiedziała powoli - I tak mamy równe szanse. - i nie zbliżyła się, choć uważnie i ostrożnie cały czas mnie obserwowała.
- Nazywam się Robin. Nie mam złych zamiarów, nie miałem pojęcia, że jestem na terenie sfory. - tutaj przypomniało mi się magiczne wrażenie, towarzyszące wkroczeniu na łąkę. To pewnie granica - Czyżby w twojej sforze zawsze witano tak przybyszów?
- Tak, jeśli podchodzą nas w nocy i wyglądają jak wilk. - odparła, prawie warcząc.
- Ty też jesteś w części wilkiem. - oznajmiłem, unosząc brwi, a ona jedynie prychnęła.
- Masz dwie opcje: albo stąd spływasz i nie wracasz albo... - tu się zawahała i powiedziała to lekko niepewnie czy niechętnie-... zaprowadzę cię do Alfy lub Bety i... dołączysz.
Osiąść gdzieś na stałe? Po trzech latach tułaczki? Z barwną i dziwną przeszłością? W końcu nie jestem psem, a to jest Sfora dla psów. Wtedy zerknąłem na suczkę. Ona też nie była w pełni psem, ale choć poirytowana, była pewna siebie, a w jej oczach widziałem siłę wynikającą z wspólnoty, mimo że czułem, iż jest samotniczką.
Nadal czułem coś jeszcze - zapach przygody, siły, spokoju i obietnicy. Przebywałem tu od dwudziestu minut, ale już czułem się związany z tym miejscem.
- Wybieram drugą opcję.
< Ellie? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz