***Po odejściu Hokcey'a***
Gdy zniknął, poczułam się wyjątkowo samotna. Nagle coś we mnie pękło. Wybuchłam płaczem. Po raz pierwszy w życiu. Po prostu płakałam. Bez opamiętania wbiegłam do sypialni i rzuciłam się na poduszkę. Nie potrafiłam się ogarnąć, wybuchłam. Po całych latach tłumienia tego w sobie, dziś naprawdę czułam się sama.
Rano obudziłam się z głową wlepioną w poduchę. Sierść pod oczami miałam mokrą i zlepioną. Najlepsze wyjście - jezioro. Tam też się udałam. Nieświadoma, że ujrzę JEGO.
Na miejscu zauważyłam, że akurat nurkował. Szybko przemyłam oczy i usadowiłam się na brzegu.
***CD***
Zachichotałam.
- Wyglądasz śmiesznie - przechyliłam głowę. - I chyba usypiasz na pływająco. Co robiłeś w nocy?
- Ech.. - Wahał się chwilę. - Sprzątałem. Zresztą nie mogłem spać, Wędrowcy strasznie się tłuką. - Dla każdego psa wydaje się mówić normalnie. Dla kogoś, kto go zna, widać od razu, że coś jest nie tak. Nie mówi tak pewnie, widocznie kombinuje.
Wyszedł na brzeg i otrzepał się.
- A tobie co? - Spojrzał na mnie niepewnie. - Wyglądasz... Jakoś nie tak.
- Długo nie spałam. Musiałam zająć się planami.. Nie ważne.
< Hockey? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz