Jak zawsze, gdy byłem zdenerwowany, sięgnąłem do schowka ze smakołykami. Zawiodłem się srodze - skrytka była pusta. No cóż, trzeba iść do miasteczka po więcej.
Zajrzałem więc do drugiego schowka. Chowałem w nim wszystkie znalezione ludzkie pieniądze. Wziąłem w zęby błyszczącą monetę i ruszyłem do Pyskowic.
Niedługo później już stałem przed drzwiami zoologicznego. Zdecydowanie pchnąłem drzwi i chwyciłem leżącą najbliżej wejścia paczkę z psimi ciasteczkami. Rzuciłem na podłogę monetę i wypadłem ze sklepu. Zauważyłem jeszcze, jak kasjer podnosi porzucone przeze mnie pieniądze i patrzy za mną z niedowierzaniem.
Przebiegłem jeszcze ze dwie przecznice i zwolniłem nieco. Nie miałem daleko do terenów sfory i postanowiłem ten kawałeczek się przespacerować. Pogoda była śliczna, słońce grzało bardzo mocno, nie chciałem od razu kryć się w chłodnym lesie. Właśnie miałem zniknąć w dobrze sobie znanym, ciemnym lesie, gdy usłyszałem jakiś płacz tuż za swoimi plecami. Odwróciłem się gwałtownie.
Stał przede mną mały, mniej więcej pięcioletni chłopiec. Darł się wniebogłosy, ale o tak wczesnej porze ulice były puste. Nie byłem w stanie domyślić się powodu rozpaczań dziecka. Wahałem się - olać to i wracać do domu, czy próbować je uspokoić? Po krótkim namyśle ukryłem w krzakach zakupy i lekko chwyciłem chłopca za cienką kurtkę. Krzyknął cicho, ale nie poddałem się i pociągnąłem go w kierunku znajdującego się kilometr dalej posterunku policji. Szedł za mną nieco opornie, ale bez zatrzymywania się. Gdy byliśmy już na miejscu, puściłem ubranie dziecka i otworzyłem drzwi komisariatu. Delikatnie wciągnąłem go do środka i ukryłem się za żywopłotem tak, aby mieć dobry widok na to, co zrobi mały. Po kilku minutach znalazła go na schodach jakaś policjantka. Uśmiechnąłem się do siebie i wróciłem na tereny sfory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz