Szczeniaki były przepiękne. Mądre, kochane... Tylko lekko nieposłuszne, ale było to w ich wieku normalne.
Razem z Cour siedzieliśmy na brzegu jeziora. Wszystkie maluchy chodziły dookoła, bawiąc się i śmiejąc. Oboje uśmiechaliśmy się do siebie, zadowoleni z cudownych maleństw. Rozejrzałem się i ujrzałem ją...
- Lorei! - Zawołałem, zrywając się z miejsca.
Mała odbiegała w stronę jeziora, w stronę klifu. Nie zdąrzyłem dobiec... Spadła. Pobiegłem tam i rozejrzałem się. Nigdzie jej nie było...
- Lorei...
Nagle z wody wynurzyła się Lauren z Lorei w pysku. Uśmiechnąłem się. Pobiegłem na brzeg, żeby odebrać ją od mojej mamy i zanieść do Cour i rodzeństwa. Wtedy...
- Nie jesteś Lauren... - Oczy prawie wyleciały mi z orbit.
Biało szary wilk niósł w pysku małą Lorei, ledwo żywą... Jeśli wogóle...
- Nie - warknął. - A ty nie będziesz dobrym ojcem.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz