Nagle z tyłu pojawił się szaro biały wilk. Tamten...
- E, Jep! - Zawołał. - To zaraz wybuchnie!
- Co? - Cicho pisnęła Cour.
- Spokojnie - szepnąłem, nieodrywając wzroku od wilków.
- Zdążę - uśmiechnął się "Jep". - Ale przypilnuję, by nie zwiali.
- Spoko - pokiwał głową biały. - Powodzenia.
I poszedł.
- Dobra - drugi wilk oparł się o kratkę. - Wiem, że wiesz co się dzieje, rudy. Jesteś wilkiem, możesz żyć.
- A ona?
- Oj, przestań. Są inne.
- Są, ale nie są nią, jasne?
- Fart, tak? No więc, Fart, zrozum. Ona sobie tu zostanie tak, czy tak. Jak chcesz, to możesz żyć.
Westchnąłem. W głowie malował mi się banalny plan... Tylko przeleciałem wzrokiem po kratach.
- Dobra. Puść mnie, mamy mało czasu.
- Dobry wilczek.
Nacisnął na klamkę. Szybko wyszedłem na zewnątrz. Cour została przestraszona w środku.
- No więc, Farcie? - Zamknął i odwrócił się do mnie.
Wtedy go walnąłem w łeb i chwyciłem tchawicę zębami. Stracił przytomność.
- Fart! - Zawołała Cour.
Wszędzie był już dym. Ocknąłem się i oparłem o klamkę. Nie odpuściła. Zacząłem szarpać. Nie da się, zatrzaśnięte... A czasu coraz mniej... Zacząłem się rozglądać i szukać czegoś, czegokolwiek... I do głowy przyszedł mi plan. Niestety ryzykowny, ale to jedyna szansa...
- Cour - zacząłem. - Obleję cię wodą. Wtedy podniesiesz koc i weźmiesz jedną z... Jakby lasek dynamitu. Przejedziesz nią po bariercę, dzięki czemu zacznie się mocniej palić. Wtedy... Podaj mi ją.
- Co...?
- Zaufaj mi...
Polowała głową. Pobiegłem po pobliskie wiadro i oblałem Cour wodą.
- Tylko szybko i ostrożnie..
Niepewnie odrzuciła szczątki koca i oniemiała. Wzięła śliską łaskę dynamitu i ostrożnie doniosła ją do kratki. Gdy nią ocierała o metal, prawie ją upuściła. Ale udało się. Zaczęła się jarzyć mocniej. Podała ją mi.
- Nie jesteś mokry - zdumiała się za późno.
- Przeżyję - odparłem.
Zaniosłem śliską i palącą łaskę dynamitową do ściany kanionu i wykopałem małą dziurę. Wetknąłem ją tam.
- PADNIJ!!!!! - Wrzasnąłem.
Zamknąłem oczy i schyliłem się, a raczej padłem na ziemię. Ta jedna wybuchła, ale ziemia ją przytrzymała. Za to krata wyleciała. Wbiegłem do klatki po Cour i złapałem ją za kark. Kaszląc, uciekliśmy. Wtedy pozostały dynamit wybuchł i wyrzucił nas w powietrze. Uderzyliśmy o skałę, ale byliśmy już daleko, więc najwyżej się potłukliśmy. Nie wiem, jak z maluchami... Ale nie było na to czasu. Zaraz wilki... Cała wataha...
- Wiesz, że najgorsze przed nami? - Spytałem Cour i zaśmiałem się lekko.
< Courage? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz