środa, 21 grudnia 2016

Od Lastrady - Opowiadanie konkursowe

Niedawno spadł śnieg. W jej okolicy nie było wiele psów, więc większa część śniegu nie została jeszcze rozdeptana. Niedawno przygarnięty szczeniak, Raphael, mobilizował ją do polowań, więc można powiedzieć, że Lastrada wywiązywała się z nowych obowiązków. Od pewnego czasu pracowała też nad prezentem dla malca. Święta dawały o sobie znać, jednak suczka nie planowała hucznego przyjęcia. Była spokojna. Dni mijały tak rozkosznie przewidywalnie i bezpiecznie, że Lass czuła się czasem, jak otulona słodkim snem i ciepłym kocykiem.
Nagle, wszystko się zmieniło. Niewielki szczeniak, i wielki kłopot.
Raphael, jej małe słońce, zniknął.
Lastrada prosiła wielu o pomoc, jednak prawda była dobijająca - mały, szary szczeniak zniknął z terenów SPG. Suce nie pozostało nic poza szukaniem go dalej.
Zdecydowała się na Pyskowice. Czy to dobry strzał, nie wiedziała, ale wiedziała jedno. Że się nie podda.
Spakowanie się zajęło roztrzęsionej suni cały dzień. Następnego ranka była więc gotowa do drogi.
Doszła do jakiegoś zielonego prostokąta z białymi znakami. Tuż za nim zaczynało się miasto.
- Dla Raphaela. - mruknęła suczka bez przekonania, wchodząc dalej.
- Dla Raphuuuusia... - usłyszała cichy szept.
- To tylko przesłyszenia... Muszę iść dalej. Dla Rapha.
- Niezależnie, kogo szukasz, nikogo tu nie znajdziesz. Nieważne, z czym przychodzisz, możesz to tylko zgubić. Jeśli nie wyrwiesz się stąd szybko, stracisz nawet samą siebie... zwłaszcza samą siebie. - koło niej pojawił się wilk.
Z gardła Lassie wydobył się przerażony wrzask.
- Nie... Proszę... - szepnęła cicho.
- Nie martw się... Nic ci nie zrobię. Straciłem siebie i wszystkich, których kochałem. Z tego oceanu nie można wypłynąć. - westchnął smutno.
Suczka położyła mu łapę na barkach.
- Chodź ze mną. - wyszeptała. - Razem... Razem łatwiej.
Wilk spojrzał na nią z niedowierzaniem. Kiwnęła głową.
- D... Dobrze.
Uśmiechnęła się.

*Later*

- Okej... Rysopis twoich zaginionych.
- I tak ich nie znajdziemy. - burknął jej towarzysz.
- Cóż... - coś jej się przypomniało. - Jak masz na imię, pesymisto?
- Nikt go nie używa, ale brzmi Bruce.
Zastanowiła się chwilę. Bruce brzmiało wyjątkowo.
- Jest. Hm. Ciężko to określić...
- Powiedz od razu: beznadziejnie.
- Wstydziłbyś się! - ofuknęła go Lastrada. - Jest piękne.
- A ty? Twoje imię?
- Lastrada. - odparła. - To JEST dziwne.
- Piękniejsze niż moje.
- Nie zgadzam się.
- A ja się zgadzam! Zgadzam się ze wszystkim, co powiesz, ciociu! - zawołało coś cienkim głosikiem.
Suka uniosła głowę, nie mogąc w to uwierzyć.
- R... Ra... Raphael!
- Tak, ciociu! - zapiszczał szczeniak.
- To moja zguba. - Lass obróciła się do Bruce'a.
- Cóż... Więc ja, nie będę Ci przeszkadzał. - westchnął wilk.
- Przeszkadzać mi będzie, jak odejdziesz. - mruknęła suczka.
- Ciociu Lassie, kto to jest? - spytał szczeniak.
Psy spojrzały po sobie.
- Hm...
- Cóż...
- Pomagał mi cię szukać. - wymyśliła Lasta.
- Aha. - mruknął maluch.
Zapadła noc. Raphael szybko zasnął, jednak dorosłe psy tylko czekały na moment do rozmowy.
Okazja się nadarzyła.
- Bruce...
- Hę? - burknął pies. Od kiedy znaleźli szczenię, stawał się coraz bardziej oschły.
- Nie chcę, żeby osoba, która w trudnych chwilach mnie wspierała, po prostu odeszła.
- Więc co chcesz ze mną zrobić? Wstawić do domu jako ozdobę?
- Jesteś zbyt inteligentny. Bruce, proszę, zostań w pobliżu SPG.
- SPG? - zaciekawił się pies.
- Żyję na jej terenach. Jestem jej częścią. Czy też chcesz tam być?
- Ja? - wyśmiał pomysł wilk. - Nigdy. Ale zostać mogę, czemu nie...
- A więc... Dziękuję Ci, Bruce. - niegdyś tak bardzo silna suczka miała ochotę się popłakać.
- Żegnaj. - samiec gwałtownie się obrócił, i, nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, pognał przed siebie.
- BRUCE! - zawyła. - No ładnie, i co ja zrobiłam... - zalała się łzami.
- Co się stało? - spytał rzeczowo malec.
- I jeszcze ty. - westchnęła przez łzy.
- Ale co ja zrobiłem?
- Do domu. - warknęła. Wstała i z furią skierowała się prosto, przed siebie.
Na szczęście była to dobra strona, bo Lastrada zatrzymałaby się dość daleko. Weszła do domu.
Ochłonęła po kilku godzinach. Wtedy też przypomniała sobie o Raphie.
- Raph?
- Tu jestem... - dobiegło cichutko. Obróciła się. Malec siedział obok.
- Wybacz... - szepnęła i znów zaczęła płakać.
Na domiar złego rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto tam. - burknęła.
Coś podszeptywało jej, że może to być Bruce, ale nie chciała słuchać tego cichego głosiku. Nie chciała robić sobie nadziei.



<Ktokolwiek...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz