Święta już wszystkich wciągneły,wszystkich oprócz mnie. Pudła dalej smętnie leżały i czekały aż się zabiorę za pakowanie.
- Muszę spakować...
Moje rozmyślania przerwało pukanie
- Kto tam?
- Ja
- Czyli?
- Luna,mogę wejść
- Jeżeli chcesz zobaczyć prawdziwy tajfun to tak.
- Drzwi się zablokowały!!!
- Czekaj,są zawalone pudłami
Powiedziałem i odrzuciłem pudła na bok
- Dzięki
- Co chcesz,jestem zajęty
Powiedziałem zirytowanym głosem
- Przyszłam porozmawiać
- O czym i ile to zajmie.
- O... W sumie nie wiem o czym,normalnie porozmawiać
- OK
- To co tam?
- Dobrze a tam?
- Też dobrze, Dobra koniec takiego gadania.
- Nooooo,kto zaczął tę rozmowę?
- No dobra,przyznaję się
- To co cię tu sprowadziło? KOTKU
Powiedziałem żeby ją rozzłościć.
- RRRRRRR. PRZESTAŃ ALBO BĘDZIE Z TOBĄ ŹLE!
- Okay,okay
- Więc Chcę się zapytać czy pamiętasz żeby w święta przyjść do mnie z prezentami także dla Amber i Merlina,wiesz jak mi na tym zależy.
- A! Dzięki Luna, właśnie zapomniałem dla kogo jeszcze prezent na szykować.
- No dobra,ja muszę iść jeszcze dla ciebie coś spakować.
Powiedziała otwierając drzwi i wychodząc.
- Tylko pamiętaj przyjść Delgado!
- Dobra.
No więc co tu teraz zrobić dla Luny? W domu niczego nie mam.
Postanowiłem udać się do Pyskowic. Może tam coś znajdę? Nie wiem.
Skakałem przez krzewy i zapomniałem o zimie. Nie wyszło mi to na dobre bo za jednym krzakiem było zamarznięte jezioro. Bolało.
Mimo to dalej szedłem w stronę Pyskowic. Gdy tam byłem zacząłem szukać niemal od razu,niemal od razu też zrobiłem się głodny.
- Mam nadzieję że sklep mięsny otwarty.
Powiedziałem do siebie,lubią kiedy przychodzę i dają mi mięso.
Gdy byłem już najedzony kiełbasą poszedłem szukać materiałów,może tak jakiś kamień błyszczący? Najpierw muszę go znaleźć. Tylko gdzie? Może w diamentowym lesie? Słyszałem że wilki znalazły tam parę kamieni.
Zamierzałem w stronę diamentowego lasu gdy nagle coś na mnie "napadło". Ktoś złapał mnie do worka,próbowałem się wydostać ale mi się nie udało. Poddałem się wiedząc że w końcu ten człowiek mnie wypuści. Mimo mojej nadziei,bałem się. Co on może chcieć że mną zrobić? Czy kiedyś jeszcze wrócę do SPG? Jak się będzie czuła Luna,sama i smutna... no tak,ma Amber i Merlina. Zazdroszczę jej rodziny,ja ją straciłem.
Nagle zasnąłem,nie wiedziałem co się dzieje,gdzie jestem... nie wiedziałem nic. Obudziłem się dopiero gdy usłyszałem szczekanie psów. Już myślałem że jestem w SPG lecz była to klinika weterynaryjna. Brrrrr. na samą myśl o strzykawce robiło mi się niedobrze. Ale wreszcie miałem okazję uciec! Jednak nie będzie to takie łatwe. Człowiek,jak się okazało znajomy, wreszcie mnie wypuścił,ale drzwi były zamknięte na klucz. Nagle drzwi się otworzyły,to była moja szansa, lecz... Drzwi jak na złość się zamknęły. I na dodatek przyszedł weterynarz z... STRZYKAWKĄ. Wziął mnie i zaniósł do sali zabiegów,był tam buldog francuski. Mieszkał tutaj. Zacząłem rozmawiać
- Hej,jak się nazywasz.
- Campy.A ty?
- Delgado,zostałem złapany i tu zabrany. Na ogół jestem dzikim psem. Który kiedyś był psem z hodowli
- Oj, dostaniesz szczepienie na wściekliznę ale lepiej dostać szczepienie niż na nią zachorować.
- O NIE! Miałem szczepienie na wściekliznę z... 1,5 roku temu.
- Szkoda że nie możesz tego powiedzieć. A masz mikroczip?
- Mikro co?
- Mikroczip, skoro jesteś z hodowli to go chyba posiadasz. - A! Mam go i mam tam dokument że zostałem wypuszczony. I mam tam też potwierdzenie że byłem szczepiony. Ale co to ma do rzeczy.
- To że mój pan najpierw sprawdza czy masz mikroczip. W ten sposób uzyskuje o tobie informacje.
- Aha,dzięki że mi powiedziałeś.
- Spoko,po to tu jestem.
- To twoja praca?
- Oczywiście. A co?
- Nie nic. A jaką masz "wypłatę"
- codziennie dużą kość. Oczywiście dla mnie dużą.
- No wiem. Jesteś o 3-4 razy mniejszy.
- No właśnie. Zaraz cię zabiorą,iść z tobą?
- Ale gdzie?
- Do sali gdzie się sprawdza mikroczipy
- No dobra,a pozwolą ci tam wejść?
- Pewnie że tak,tam jest moje leżenie więc jestem tam kiedy chcę.
- No dobra,może sami tam już pójdziemy?
- Okay
No i poszliśmy. Szybko to minęło lecz znowu człowiek mnie wziął lecz nie do worka tylko na ręce. Pożegnałem się z Campy'm i koniec,znów w aucie.
Byłem w ich domu,a bardziej w ich garażu gdzie miałem czekać aż do gwiazdki. Lecz Amelia,bo tak nazywała się dziewczynka która miała mnie dostać. Dostała swój prezent przed tym wydarzeniem. Ja dzień po tym. Gdy byłem w ogródku i zapinali mi obrożę,ja uciekłem i przeskoczył płot. Co z tego że płakała. Ja też byłem smutny że nie mogę być w MOIM domu. Zachaczyłem o diamentowy las gdzie znalazłem 3 duże kamienie - czerwony,zielony i turkusowy.
Czerwony dla Merlina,zielony dla Amber i turkusowy dla Luny.
I pomyśleć że minęły już trzy dni odkąd mnie złapano,tylko trzy dni a tyle przygód.
Wróciłem spokojnie do domu,i nagle przypomniałem sobie że DZISIAJ SĄ ŚWIĘTA.
Szybko spakowałem prezenty do pudełek i opakowałem kolorowym papierem.
Zdążyłem na ostatnią chwilę.
- Delgado,gdzie ty byłeś przez te trzy dni!
- Długo opowiadać
- To w skrócie.
- Szukając prezentu sam zostałem prezentem.
- Aha. Chodź bo zaraz otwieramy prezenty.
- Już idę Luna
Prezenty były super.
Dostałem od Luny piękne pudło z przegródkami. Powiedziała że dzięki temu będę wreszcie miał porządek,zgodziłem się z tym.
Amber przygotowała mi wazon,akurat mi się zbił dzisiaj jak się szykowałem, ten był ładniejszy.
Merlin przygotował mi poduszkę,nie wiem skąd ją wytrzasnął ale była ładna.
Gdy zobaczyli prezenty ode mnie,bardzo się ucieszyli.
Święta się skończyły i wszystko wróciło do normy. Luna pomogła mi robić porządki i wreszcie było dobrze posprzątane. Gdyby na świecie nie było kobiet,świat stał by się śmietnikiem.
Dobrze że wreszcie się to skończyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz