I tak zwiedziliśmy większość z miejsc. Najwięcej czasu spędziliśmy na końskiej plaży, gdzie zjedliśmy obiad i odpoczęliśmy na piasku.
- Jutro odwiedzę Cię w pracy. - oznajmiła.
- Ta. Pewnie. - wzruszyłem ramionami. - Nie ma problemu.
Był problem. Nie jestem nauczycielem, a z dziećmi nie mam prawie żadnych kontaktów. Jedynym wyjściem był przyjaciel rodziny - Vincent. Jest nauczycielem wychowania, ale mi pomoże.
- Ile dzieciaków liczy Twoja klasa?
- Dowiem się dopiero jutro. - wymyśliłem na szybko.
Co jak co, ale zmyślanie miałem ogarnięte w małym palcu przedniej łapy.
- Nie dostałeś wcześniej listy?
- Tak. Dostałem, ale nie była pełna. Zawsze tak jest, że rodzice do ostatniego momentu zastanawiają się czy to już czas, aby posłać szczeniaki do szkoły.
- Mhm. Jaki był Twój najstarszy, lub najmłodszy uczeń?
- Najmłodsi z reguły jakieś 2 miesiące, a najstarsi nie przekraczają roku. Do tego czasu mają obowiązek ukończyć szkołę.
- Miałeś jakichś łobuzów, o których cieszysz się, że już nie przyjdą?
- Zdarzało się, że były gagatki, ale nie będzie nigdy gorszego ucznia od mojego starszego brata. Ten to dopiero był chuligan.
- Rozumiem, że nieźle dał się we znaki nauczycielom?
- Ło! I to jeszcze jak?
Nie czułem się dobrze mówiąc jej zmyśloną prawdę, ale tego byłem nauczony.
Wieczorem się pożegnaliśmy. Miałem rzekomo iść do domu, ale i tak byłem na nocnej zmianie w szpitalu. Ogarniałem pacjentów. Poczekałem do rana na Gerisa i gdy tylko przyszedł,opuściłem towarzystwo. Pognałem do Vincentego. Za chwilę miały przyjść szczeniaki. Obgadałem z nim co i jak. Stałem się nauczycielem obrony.
Nuti? :')
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz