Zbliżyłam się do niego. Staliśmy w odległości kilku centymetrów od siebie.
Przełamałam dzielącą nas barierę, robiąc jeden krok do przodu. Pocałowałam go. Border objął mnie jedną łapą. W tej chwili przestałam myśleć o wszystkim innym. O Easy i Devo, którzy mam nadzieję, że w tej chwili na nas nie patrzyli. O tym, co mnie czeka. O stanowisku, które prawdopodobnie mnie przerośnie. To wszystko nagle przestało dla mnie istnieć. Liczył się tylko on. Raf. Mój Raf.
***
Obudziłam się, leżąc wtulona w jego miękką sierść. Otworzyłam najpierw jedno oko, a następnie drugie. Jednak nie ruszyłam się z miejsca. Czułam, że on już nie śpi. Zauważyłam, że jesteśmy w jednej z grot.Nie mam pojęcia, jak się tutaj dostaliśmy.
- Raf? - wyszeptałam cichutko.
- Frei? - usłyszałam jego odpowiedź, równie cichą.
NIe mogłam powstrzymać uśmiechu. Obróciłam się w jego stronę, następnie oboje usiedliśmy. Nasze spojrzenia się spotkały. Czułam się dobrze w jego obecności.
Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Miałam wrażenie, że zawsze zajmował w nim ważne miejsce. Zawsze mogłam na nim polegać, nigdy by mnie nie zostawił. Ufałam mu bezgranicznie. Jak teraz mógłby wyglądać ten poranek, gdybym wtedy nie usiadła z nim ławce? Pewnie już bym nie żyła... Rafaello wielokrotnie uratował mi życie.
Oparłam głowę na jego ramieniu.
- Freeeei! Raaaaf! - usłyszałam głos Easy.
Moja siostra jak zwykle musiała wszystko zepsuć. Poszłam za Rafem, w myślach wyzywając Easy.
- Która godzina? - spytał Devo, ziewając. Wszedł do groty, w której Easy przygotowała śniadanie dla wszystkich. Były to króliki. W tej okolicy było ich dużo, natomiast u mnie o wiele mniej.
- Trzynasta. - powiedziała dobitnie suczka, patrząc na mnie wymownie. Odpowiedziałam jej spojrzeniem mówiącym "No co?!".
Zabraliśmy się do jedzenia. Później chwilę porozmawialiśmy, a następnie pożegnaliśmy się. Ja z Rafem wyszliśmy.
Udaliśmy się na spacer po terenach SPG. W ostatnich czasach nie było to zbyt bezpieczne.
Najbardziej żałowałam tego, że nigdy nie mogłam doświadczyć wolnej Sfory Psiego Głosu. Takiej, w której nic by mi nie groziło. Takiej, w której nie oglądałabym się za siebie co kilka sekund, w obawie, że za chwilę wilk z Watahy Braterskiej Krwi skoczy mi do gardła. Wychowałam się w czasie wojny. To bardzo mocno wpłynęło na moją psychikę. I do tego jeszcze moje stanowisko... Bałam się, że bycie Betą w Sforze mnie przerośnie. Nie chciałam tego, ale czułam się zobowiązana do pełnienia tej roli. Czułam, że tak powinnam zrobić.
No i miałam Rafa.
- Frei? - odezwał się border. - Co się stało?
- Nic. - odparłam szybko, bez przekonania. Raf mi nie uwierzył. Znał mnie zbyt dobrze. Westchnęłam cicho, po czym kontynuowałam. - Raf... Ja mam tego dość. Tej wojny. Niech to się wreszcie skończy. - nawet nie zauważyłam, że z każdym słowem podnosiłam głos. Kończąc moją wypowiedź, niemalże krzyczałam.
- Frei... Już niedługo. Wygramy to. - rzekł pies. Starał się mnie przekonać, ale chyba nie tylko mnie. Samego siebie również.
Przytuliłam się do niego. Zamknęłam oczy i starałam się zapomnieć o wszystkim. Zawiał wiatr. Wtedy je otworzyłam.
Rozejrzałam się wokół. Byliśmy przy opuszczonej stacji metra. Moje serce zabiło szybciej. Zaszliśmy zbyt daleko.
- Raf... Wracajmy... - szepnęłam. - Wracajmy! - krzyknęłam.
Usłyszałam trzask. Ktoś nadepnął na gałąź, zdradzając tym samym swoją obecność. Przed oczami stanęło mi wspomnienie mojej walki, kiedy byłam blisko śmierci. To było dokładnie tutaj...
Poczułam zapach krwi. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej intensywny. Zaczęłam się cofać, ciągnąc za sobą Rafaello, który stał ze zmrużonymi oczami, wpatrując się w drzewa. Jakby coś chciał zobaczyć. Jednak ja nic nie widziałam.
Nie podobało mi się to.
Nagle coś zobaczyłam. Para złotych oczu zaświeciła w ciemności. Teraz wiedziałam...
Raf? Przepraszam, że musiałeś tak długo czekać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz