Nagle coś odebrało mi zdolność mowy. Gardło mi się zacisnęło. Czułem słodki smak. Coś jak kwiaty połączone z miodem... było cudownie. Kiedy tak zamknąłem oczy. Usłyszałem jakieś krzyki. Ten głos był mi dobrze znany... Devo i Easy. Powoli otworzyłem ślepia. Frei była taka piękna. Od jednej strony świeciło jasne słońce.
***
Był już wieczór. Frei siedziała obok mnie. Na niebie było widać już niektóre gwiazdy. Usłyszałem szelest liści. Za nami stał Devo i Easy. Bardzo się wystraszyłem.
Hej!- krzyknął mi do ucha Devo.
Nie musisz krzyczeć... słyszę.- uśmiechnąłem się.
Byliśmy właśnie na wrzosowisku (romantyczna łąka). Easy zaczęła skakać po wrzosach. Nagle ktoś mnie popchnął i wpadłem do wody.
Sory!- krzyknął Devo.
Nie daruję Ci!- warknąłem i zacząłem gonić brata.
Co robisz!?- zaśmiał się kiedy zacząłem szarpać go za ogon.
Spowalniam Cię.- Devo z pluskiem wpadł do jeziora, zgarniając przy tym Frei.
Raf..!- krzyknęła szarpiąc mnie za ogon.
PO chwili wszyscy byliśmy mokrzy... oprócz Easy.
Easy! Chodź do nas!- wrzeszczał Devo.
Nie mogę.- zaśmiała się i obsypała nas kwiatami.
Teraz wyglądaliśmy jak ciołki. Byliśmy fioletowymi posągami. Wszyscy rzuciliśmy się na suczkę. Bawiliśmy się do rana.
Raf... jestem zmęczona...- jęknęła.
Chodźcie do mnie.- powiedział Devo, który był najmniej zmęczony.
Easy, podobnie do Frei chciała iść spać. Były przemęczone...
Ok, ale szybko. Zaraz będzie burza...- westchnąłem.
<Frei? Przepraszam, że tak późno...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz