- Przykro mi. - powiedziała i zwiesiła głowę.
Nie odpowiedziałem. Nienawidziłem pocieszania mnie przez kogokolwiek. To zawsze w jakiś sposób mnie denerwowało i niszczyło malutki kawałek mojej, wydawałoby się, mocnej psychiki.
- Robimy wspólne śniadanie u mnie w jaskini. Devo z Easy, Roxo z Nigerem, Raff, Heavy, ja i Ty jeśli się zgodzisz. - mruknąłem.
- Tak. Pewnie. - westchnęła. - Idziemy, czy jeszcze chcesz żeby Cię zostawiła z mamą?
- Ile razy mogę mówić to samo?- zapytałem uśmiechając się.
Chociaż jako szczeniak byłem ułożony, jestem tym najwredniejszym z jej dzieci. Kiedyś to Devo przynosił codziennie ze szkoły uwagi i zlepiał sierść Vincentemu, który uczył nas kultury. Ja byłęm aniołkiem. Właściwie diabełkiem z niewyrośniętymi jeszcze rogami.. Może brzmi to dziwnie, ale to właśnie JA, niegdyś nakrapiane ciele, jestem bardziej pozbawiony współczucia, niż cała moja czwórka rodzeństwa razem. Z jednej strony to dobrze. Nie cierpię tak, jak na przykład Roxo. Wszystkie zła (prawie) spływają po mnie jak po kaczce.
- No to chodźmy. - rozkazała wilczyca.
Posłusznie poszedłem za nią.
Mizu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz