- G-gdzie ja jestem? - wymamrotał zaskoczony Frets, gdy wreszcie się obudził.
- W domu, Fretsiu! - Verona wyszczerzyła się do swojego partnera. Przemknęło jej się przez myśl, że jej uśmiech jest zaraźliwy, bo jej partner go odzwajemnił.
Przez kilka minut rozmowy Fretsa i jego brata suczka kompletnie się wyłączyła, i to po raz kolejny. Nie miała pojęcia, o czym rozmawiali. Jej myśli przez cały czas krążyły wokół szczeniąt, które już niedługo wychowa razem ze swoim partnerem. Wyobraziła sobie samiczkę identyczną jak ona, ganiającą swojego brata przypominającego Fretsa. Uśmiechnęła się sama do siebie. Nawet nie usłyszała pytania psów stojących zaledwie niecałe dwa metry dalej od niej.
- Verie? - Jared uniósł prawą "brew". - Wszystko okej?
- Mhm. - przytaknęla skinieniem głowy.
- Pytanie było. - dodał.
- Przepraszam. O co chodzi? - spytała.
- Ja i mój brat wybieramy się na polowanie. - wytłumaczył Frets. - Zostaniesz tu na chwilę?
- W sumie... mogę zostać. - odpowiedziała obojętnym tonem. - Ale pamiętaj, że ja mam pracę lekarza w SPG Forever i powinnam się tym zająć. - przypomniała mu.
- Okej. - pokiwał głową. - To... my spadamy. Pa. - rzucił przy wyjściu, Jared zrobił to samo. Verie odprowadziła ich obojga wzrokiem. Gdy zniknęli jej z oczu, westchnęła i ruszyła do groty, w której miała pracować. Przyspieszyła do truchtu. W pewnym momencie znalazła się bardzo blisko granicy terenów. Spojrzała ukradkiem na miasto, oddalone kilka kilometrów od bramy. Potrząsnęła głową i poszła dalej. Znalazła się na łące. Nagle jakiś pies zagrodził jej drogę.
- Nie masz może czasu na jakąś godzinkę lub pół? - zapytał uśmiechając się.
- My się w ogóle znamy? - Suczka wytrzeszczyła oczy.
- Ach, przepraszam. Me imię brzmi Marvel, a pani? - ukłonił się nisko. To wszystko wydawało jej się dziwne i podejrzane. Co ten cały Marvel tu wyprawiał? I czego chciał?
- Zwę się Verona. - mruknęła zdawkowo, aby zniechęcić przybysza do siebie. Nie miała ochoty na rozmowę z nim. - Wybacz, ale naprawdę się śpieszę.
- Dokąd tak pani się śpieszy? - spojrzał jej prosto w oczy. - Może mogłaby pani zająć się na chwilę kilkoma maluchami? Muszę pójść na chwilę załatwić pewną sprawę, a nikt nie może się nimi zaopiekować. Proszę. - zrobił błagalną minę.
- Ja... - zaczęła Verona. W ogóle nie chciała zajmować się nikim, tylko po prostu wrócić na Olimpusa do swojej roboty. Niestety, ledwo co znajomy "Marvel" jej to uniemożliwił.
- Dzięki, naprawdę! - ucieszył się pies. - Jest ich niewiele, na pewno pani da radę.
- Ale ja wcale nie... - Verona była oburzona jego zachowaniem. Jakiś pies próbuje jej wcisnąć szczeniaki do opieki w ogóle nie pytając o zdanie. Co to w ogóle ma być?! Położyła uszy po sobie i rzuciła mu pełne niechęci spojrzenie. Chciała zaprotestować, ale on zaczął prędko odchodzić. Dwójka szczeniąt przybiegła do niej na chwilę. Miała dziwne przeczucie, że nie tylko tych będzie musiała pilnować.
- Powie mi pan przynajmniej, ile ich jest? - jęknęła.
- Dwanaście! - zawołał w odpowiedzi, wyraźnie zadowolony, że ma z głowy ten obowiązek.
Westchnęła głęboko. No i co miała zrobić? Przecież nie mogła zostawić dwunastu szczeniąt na pastwę losu i pozwolić im na wszystko, ogółem: hulaj dusza, piekła nie ma. Jeszcze coś im się stanie i wszystko spadnie na nią samą. Po prostu wspaniale, naprawdę.
Zaczęła odszukiwać wzrokiem pozostałych maluchów. W myślach zaczęła nadawać im wymyślone imiona dla rozróżnienia, lecz szybko z zrezygnowała z tego pomysłu i nazywała je po prostu "Jedynka" lub "Siódemka". Raz, dwa, trzy, cztery... pięć, sześć... Siedem.... Osiem... Zaraz, Ósemka próbuje władować się na zamarznięte jezioro...
Z przerażeniem ruszyła w jego stronę. Złapała go za kark i pociągnęła do góry, by przenieść w bezpieczniejsze miejsce. Rozejrzała się za pozostałymi, wykonując kilka pełnych obrotów. Liczyła po raz kolejny, jednocześnie zbierając wszystkie po kolei w jedno miejsce. Raz, dwa, trzy... cztery... pięć, sześć, siedem, osiem... Dziewięć, dziesięć, jedenaście... Dobra, wszystkie są.
Chwila. Gdzie Dwunastka?
Wystraszona szukała dwunastego szczeniaka. Gdzie przepadł?! Zaczęła biegać dookoła, co chwila upewniając się, czy aby na pewno pozostałe są na miejscu. Dwa z nich siedziały na kłodzie, cztery położyły się na śniegu. Piątka kopała biały puch, jakby czegoś szukała. Pozostałe spokojnie się bawiły.
Ale gdzie ta Dwunastka?! Zgubiła się? Coś jej się stało? A może... Nie, w tej okolicy jest nieco bezpieczniej...
- Gdzieeee jeeeeeeest Rosaaaaalieee...? - usłyszała cichy głosik małej suni.
- A która to? - Verona miała ochotę uciec stąd, gdyby nie miała tego na głowie...
- Ta biała. - wyjaśniła. - Ja jestem April.
April. Nawet ładnie.
- Sama nie wiem, gdzie ona się znajduje. - przyznała Verie. Kiedy po kilku sekundach szukania Rosalie nie uzyskała odpowiedzi, skierowała swój wzrok w stronę małej... ale nie było na co patrzeć. Nie było jej. Odwróciła się by spojrzeć na resztę... ale one też gdzieś zniknęły...
Zdezorientowana próbowała znaleźć przynajmniej tą najmniejszą i najgrzeczniejszą, lecz bezskutecznie. Nie było żadnych.
Załamana zwiesiła głowę. Była przekonana, że już po nich, gdy nagle...
- Już prawie...!
- Ja dosięgnę, ty nie umiesz!
- Taa, jasne. Bo na pewno ci się uda.
Wstała z miejsca i pobiegła w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Gdy zobaczyła szczenięta Marvela, jej pysk rozjaśnił uśmiech. Szybko policzyła je wszystkie. Nie mogła w to uwierzyć. Dwanaście. Wszystkie.
Usiadła i obserwowała je wszystkie. Po kilku minutach spytała głośno:
- Jak macie na imię?
Po chwili posypały się odpowiedzi.
- Annabeth.
- Lou.
- Sophie.
- Win.
- Olly.
- Izzy.
- Belle.
- Heather.
- Molly.
- Rolly.
- Rosalie.
- April.
Verona próbowała zapamiętać je wszystkie, lecz ledwo co skojarzyła Rosalie i April. Wiedziała, że ta dwójka zapadnie jej w pamięć...
- Grzeczne były? - Niespodziewanie zadane pytanie sprawiło, że suczka podskoczyła. Dopiero po krótkim momencie rozpoznała głos Marvela.
- Witaj. - powiedziała. Wciąż była na niego zła, że zrzucił na nią opiekę nad dwunastoma szczeniętami. - Tak. Bardzo grzeczne. - skłamała tak przekonująco, że aż sama się zdziwiła.
- Hah. - zaśmiał się pies. - Musimy to kiedyś powtórzyć.
Nie ma mowy.
- Może kiedyś... - Kolejna nieszczera odpowiedź.
Pożegnali się, a suczka zadowolona wróciła na Olimpusa. Westchnęła z ulgą. Nareszcie miała spokój... przynajmniej w miarę możliwości.
- Długo by opowiadać... - odpowiedziała. - Dużo się działo. Opowiem... kiedy indziej.
Przez kilka minut rozmowy Fretsa i jego brata suczka kompletnie się wyłączyła, i to po raz kolejny. Nie miała pojęcia, o czym rozmawiali. Jej myśli przez cały czas krążyły wokół szczeniąt, które już niedługo wychowa razem ze swoim partnerem. Wyobraziła sobie samiczkę identyczną jak ona, ganiającą swojego brata przypominającego Fretsa. Uśmiechnęła się sama do siebie. Nawet nie usłyszała pytania psów stojących zaledwie niecałe dwa metry dalej od niej.
- Verie? - Jared uniósł prawą "brew". - Wszystko okej?
- Mhm. - przytaknęla skinieniem głowy.
- Pytanie było. - dodał.
- Przepraszam. O co chodzi? - spytała.
- Ja i mój brat wybieramy się na polowanie. - wytłumaczył Frets. - Zostaniesz tu na chwilę?
- W sumie... mogę zostać. - odpowiedziała obojętnym tonem. - Ale pamiętaj, że ja mam pracę lekarza w SPG Forever i powinnam się tym zająć. - przypomniała mu.
- Okej. - pokiwał głową. - To... my spadamy. Pa. - rzucił przy wyjściu, Jared zrobił to samo. Verie odprowadziła ich obojga wzrokiem. Gdy zniknęli jej z oczu, westchnęła i ruszyła do groty, w której miała pracować. Przyspieszyła do truchtu. W pewnym momencie znalazła się bardzo blisko granicy terenów. Spojrzała ukradkiem na miasto, oddalone kilka kilometrów od bramy. Potrząsnęła głową i poszła dalej. Znalazła się na łące. Nagle jakiś pies zagrodził jej drogę.
- Nie masz może czasu na jakąś godzinkę lub pół? - zapytał uśmiechając się.
- My się w ogóle znamy? - Suczka wytrzeszczyła oczy.
- Ach, przepraszam. Me imię brzmi Marvel, a pani? - ukłonił się nisko. To wszystko wydawało jej się dziwne i podejrzane. Co ten cały Marvel tu wyprawiał? I czego chciał?
- Zwę się Verona. - mruknęła zdawkowo, aby zniechęcić przybysza do siebie. Nie miała ochoty na rozmowę z nim. - Wybacz, ale naprawdę się śpieszę.
- Dokąd tak pani się śpieszy? - spojrzał jej prosto w oczy. - Może mogłaby pani zająć się na chwilę kilkoma maluchami? Muszę pójść na chwilę załatwić pewną sprawę, a nikt nie może się nimi zaopiekować. Proszę. - zrobił błagalną minę.
- Ja... - zaczęła Verona. W ogóle nie chciała zajmować się nikim, tylko po prostu wrócić na Olimpusa do swojej roboty. Niestety, ledwo co znajomy "Marvel" jej to uniemożliwił.
- Dzięki, naprawdę! - ucieszył się pies. - Jest ich niewiele, na pewno pani da radę.
- Ale ja wcale nie... - Verona była oburzona jego zachowaniem. Jakiś pies próbuje jej wcisnąć szczeniaki do opieki w ogóle nie pytając o zdanie. Co to w ogóle ma być?! Położyła uszy po sobie i rzuciła mu pełne niechęci spojrzenie. Chciała zaprotestować, ale on zaczął prędko odchodzić. Dwójka szczeniąt przybiegła do niej na chwilę. Miała dziwne przeczucie, że nie tylko tych będzie musiała pilnować.
- Powie mi pan przynajmniej, ile ich jest? - jęknęła.
- Dwanaście! - zawołał w odpowiedzi, wyraźnie zadowolony, że ma z głowy ten obowiązek.
Westchnęła głęboko. No i co miała zrobić? Przecież nie mogła zostawić dwunastu szczeniąt na pastwę losu i pozwolić im na wszystko, ogółem: hulaj dusza, piekła nie ma. Jeszcze coś im się stanie i wszystko spadnie na nią samą. Po prostu wspaniale, naprawdę.
Zaczęła odszukiwać wzrokiem pozostałych maluchów. W myślach zaczęła nadawać im wymyślone imiona dla rozróżnienia, lecz szybko z zrezygnowała z tego pomysłu i nazywała je po prostu "Jedynka" lub "Siódemka". Raz, dwa, trzy, cztery... pięć, sześć... Siedem.... Osiem... Zaraz, Ósemka próbuje władować się na zamarznięte jezioro...
Z przerażeniem ruszyła w jego stronę. Złapała go za kark i pociągnęła do góry, by przenieść w bezpieczniejsze miejsce. Rozejrzała się za pozostałymi, wykonując kilka pełnych obrotów. Liczyła po raz kolejny, jednocześnie zbierając wszystkie po kolei w jedno miejsce. Raz, dwa, trzy... cztery... pięć, sześć, siedem, osiem... Dziewięć, dziesięć, jedenaście... Dobra, wszystkie są.
Chwila. Gdzie Dwunastka?
Wystraszona szukała dwunastego szczeniaka. Gdzie przepadł?! Zaczęła biegać dookoła, co chwila upewniając się, czy aby na pewno pozostałe są na miejscu. Dwa z nich siedziały na kłodzie, cztery położyły się na śniegu. Piątka kopała biały puch, jakby czegoś szukała. Pozostałe spokojnie się bawiły.
Ale gdzie ta Dwunastka?! Zgubiła się? Coś jej się stało? A może... Nie, w tej okolicy jest nieco bezpieczniej...
- Gdzieeee jeeeeeeest Rosaaaaalieee...? - usłyszała cichy głosik małej suni.
- A która to? - Verona miała ochotę uciec stąd, gdyby nie miała tego na głowie...
- Ta biała. - wyjaśniła. - Ja jestem April.
April. Nawet ładnie.
- Sama nie wiem, gdzie ona się znajduje. - przyznała Verie. Kiedy po kilku sekundach szukania Rosalie nie uzyskała odpowiedzi, skierowała swój wzrok w stronę małej... ale nie było na co patrzeć. Nie było jej. Odwróciła się by spojrzeć na resztę... ale one też gdzieś zniknęły...
Zdezorientowana próbowała znaleźć przynajmniej tą najmniejszą i najgrzeczniejszą, lecz bezskutecznie. Nie było żadnych.
Załamana zwiesiła głowę. Była przekonana, że już po nich, gdy nagle...
- Już prawie...!
- Ja dosięgnę, ty nie umiesz!
- Taa, jasne. Bo na pewno ci się uda.
Wstała z miejsca i pobiegła w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Gdy zobaczyła szczenięta Marvela, jej pysk rozjaśnił uśmiech. Szybko policzyła je wszystkie. Nie mogła w to uwierzyć. Dwanaście. Wszystkie.
Usiadła i obserwowała je wszystkie. Po kilku minutach spytała głośno:
- Jak macie na imię?
Po chwili posypały się odpowiedzi.
- Annabeth.
- Lou.
- Sophie.
- Win.
- Olly.
- Izzy.
- Belle.
- Heather.
- Molly.
- Rolly.
- Rosalie.
- April.
Verona próbowała zapamiętać je wszystkie, lecz ledwo co skojarzyła Rosalie i April. Wiedziała, że ta dwójka zapadnie jej w pamięć...
- Grzeczne były? - Niespodziewanie zadane pytanie sprawiło, że suczka podskoczyła. Dopiero po krótkim momencie rozpoznała głos Marvela.
- Witaj. - powiedziała. Wciąż była na niego zła, że zrzucił na nią opiekę nad dwunastoma szczeniętami. - Tak. Bardzo grzeczne. - skłamała tak przekonująco, że aż sama się zdziwiła.
- Hah. - zaśmiał się pies. - Musimy to kiedyś powtórzyć.
Nie ma mowy.
- Może kiedyś... - Kolejna nieszczera odpowiedź.
Pożegnali się, a suczka zadowolona wróciła na Olimpusa. Westchnęła z ulgą. Nareszcie miała spokój... przynajmniej w miarę możliwości.
* * *
- Od rana cię tu nie widziałem. Długo cię nie było. - zauważył Seth, gdy stanęła w wejściu niewielkiej jaskini. - Gdzie się podziewałaś?- Długo by opowiadać... - odpowiedziała. - Dużo się działo. Opowiem... kiedy indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz