sobota, 17 stycznia 2015

Od Nageezi - CD historii Filipa

 Nie jestem towarzyska. Mogę to zgóry przyznać. Nie czuję się pewnie w towarzystwie nowych psów, zawsze panikuję, a jesli jestem spokojna, to tylko pod nogami Hockey'a. On jest jedyną osobą, której ufam. Oprócz niego, w sforze są jeszcze dwa psy, które toleruję. Nie ufam im, ale je toleruję, bo i one, i Hockey, pokazali mi, że nie muszę się ich obawiać. Zresztą, jak Hockey gdzieś idzie, a idzie bardzo często, bo tutaj jest przywódcą, to zostaję w ich towarzystwie. Tymi osobami są Casey i Jessy. Jedynym minusem Jessy jest fakt, że ma rodzinę. Wiem, jak to brzmi, ale to naprawdę nie jest nic dobrego. Zawsze gdy u niej przebywam, muszę spędzać czas z jej potomstwem, którego jest troszkę za dużo. Jessy pomaga mi jak może, choć często i ona musi zrobic coś innego. Wtedy zostaję z Jasonem. Z nim i maluchami. On niby też mi stara się pomóc, ale nie czuję się przy nim bezpiecznie.
 Wśród szczeniąt są te, z którymi czasem poprzeciągam sznurek, te które tylko widuję i te, przed którymi chronię się jak mogę, a jak na nie wpadnę, to zaczyna się wojna. Jednym z tych ostatnich jest właśnie Filip. Nie lubię go i nigdy nie lubiłam. Zawsze gdy nadarza się okazja, wykorzystuję to i robię mu psikusa. Mogę wykorzystać fakt, że jestem większa. Tak zazwyczaj robię.
- Wojna się jeszcze nie skończyła... - szepnął, przechodząc obok.
 Zmroziłam go wzrokiem.
- Dopiero się zaczyna - odpowiedziałam.
 Irytował mnie całym sobą. Tym jak się zachowywał, jak się śmiał, tym co mówił. Był, i to było najgorsze.
 Poczłapał do Jasona, a Hockey stojący obok spojrzał na mnie wymownie. Jego wzrok zdecydowanie mówił, że pora iść. Nie to że coś, ale właśnie na to czekałam. Zamerdałam ogonkiem, podbiegając do niego, nawet bez pożegnania. On natomiast pokiwał do Jasona głową, a do szczeniaków rzucił "cześć" z dużym uśmiechem. Potem wyszliśmy. Szliśmy w ciszy, ale nie była ona niezręczna. Tak po prostu lubiliśmy. Z uśmiechem rozglądaliśmy się po okolicy, co jakiś czas zerkając na siebie. Tak niby po kryjomu, niby nic... A potem któreś zaczyna chichotać. Drugie z nas mu zaczyna wtórować, aż z śmiechem ruszamy biegiem i zaczynamy się bawić. Trochę się przepychamy, turlamy, wpadamy w liście, w kałuże, kwiatki, śnieg. Zależy. Tym razem też tak było. Wybuchliśmy śmiechem i ruszylismy przed siebie szybciej. Zberkowałam Hockey'a, a on pobiegł za mną. Chwilę się poganialiśmy, poturlaliśmy się po kałużach, liściach... Było fajnie, jak zawsze. Gdy się przewróciłam w liście, a on spojrzał na mnie z taką miłą miną... Pomyślałam, że to dobra okazja.
- Mogę... - zaczęłam - mówić do ciebie "tato"?
 Hockey uśmiechnął się szczerze.
- Tak, jasne... - był jakby lekko zdziwiony, ale wesoły.
 Od tej pory staliśmy się rodziną. Taką prawie prawdziwą. Nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa...

 Następnego dnia rano Hockey musiał wyjść dużo wcześniej niż zwykle. Dzisiaj miał być "wielki dzień", jak to wszyscy dorośli mówili. Więc ja jak zwykle musiałam iść do Jasona i Jessy, a także szczeniaków...
 - Cześć, Nageezi - uśmiechnęła się suczka.
 Kiwnęłam głową. Szczeniaki były zajęte zabawą... ale mina Filipa świadczyła o tym, że mnie zauważył. I coś planował...

Filip?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz