niedziela, 14 grudnia 2014

Od Hockey'a - CD historii Drina

 Patrząc na Drina poczułem ukłucie. Na sercu. Przez ten cały czas obserwowałem ich razem i cieszyłem się z nimi. Teraz jakby... Coś zabolało. Chyba w końcu poczułem, że Chili odbija mojego przyjaciela? Że po wojnie nie bedzie mieć czasu dla mnie, tylko dla swojej suczki i szczeniąt. Zresztą nie chciałem im przeszkadzać.
 Wtedy nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, co się zdarzy. Jaki popełniłem błąd.
- Haha, naprawdę? - Usłyszałem śmiech. - Kurna, Pammelito, nie żartuj!
 Zamurowało mnie. Pammelito? To nie od nas. Stanąłem i przemyślałem to, co usłyszałem. Navydeer jest daleko, ale granica nie. Znajduję się w tej części Avendeer, która jest najmniej pilnowana. TUŻ PRZY GRANICY. Wilki to nic dziwnego. Ostrożnie więc postawiłem kilka kroków w tył. Wtedy jednak pojawił się inny zapach. Zapach mi tak dobrze znany, tak przeze mnie uwielbiany... Kto posadził tu te cholerne krzaki!?
- Pam?
- Załatwię to.
 Wrogowie ukazali się przede mną. Jeden z nich trzymał w pysku kogoś, z kim jestem tak blisko... Nageezi.
 Działałem pochopnie, ale to małe stworzenie jest dla mnie wszystkim. Nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek ją skrzywdził! Rzuciłem się do ataku, wyrażając całym sobą agresję. Pierwszą ofiarą mojego ataku jest wilk bliżej mnie. Z rozpędu uderzam w niego przednimi łapami, zaciskając szczęki na jego gardle. Nic nie myśląc szarpię go, bez zastanowienia. Nie stosuję żadnej metody, jak zawsze, nie, teraz walczę o Ezi. Kątem oka zauważam drugiego napastnika, kładącego na ziemi moją córkę i dołączającego do walki. Odpycham tego pierwszego i, uderzając bokiem w drugiego, chwytam Nageezi w pysk.
 Bez zastanowienia ruszyłem przed siebie. Chyba pobiłem kilka rekordów, biegnąc na oślep. Kluczyłem między drzewami. Byle jak najdalej stąd.
 Krzaki kaleczyły moje nogi, kamienie opuszki, ostra kora drzew boki, gałęzie pysk. Pył i błoto osadzały mi się na sierści, kałuże pojawiały się nagle. Biegłem przed siebie, jak ofiara przed drapieżnikiem. Nie mając pojęcia dokąd, czułem tylko, że wilki depczą nam po piętach.
 Siła zaczęła ustępować zmęczeniu. Zapas energii się skończył, a ja musiałem zapewnić małej bezpieczeństwo. Jej piski dopiero teraz zaczęły docierać do moich uszu. Była padnięta i w bardzo złym stanie. Ledwo żyła. Chyba nie chciałem wiedzieć co się z nią działo. A ja już nie miałem sił, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo...
 Nagle wilgotny mech zamienił się w coś twardego i szorstkiego. Drzewa znajdowały się dopiero parę metrów przede mną. Po bokach, jak na ścieżce, nie było ich wcale. Znajdowałem się na dróżce, ale szerszej, twardszej i raczej na pewno nie tylko wydeptanej. Na środku miała wymalowane dwa białe, niekończące się pasy.
 Rozejrzałem się. Nie miałem wyjścia. Wziąłem zamach i przerzuciłem Nageezi na drugą stronę.
- Biegnij do domu! - Krzyknąłem. - Znajdź kogoś od nas, niech ci pomoże! Uciekaj!
 Mała z trudem wstała na nogi. Popatrzyła na mnie z przerażeniem, ale pobiegła dalej, znikając w gęstwinie. Westchnąłem i zawróciłem. Z wrogiem spotkałem się tuż przy drodze. Mogłem się tylko modlić, by Nageezi dotarła w bezpieczne miejsce.
 Żółte ślepia wpatrywały się we mnie z nienawiścią. Pełne czystej agresji, zbliżały się z przerażającą prędkością. Przeniosłem ciężar ciała na tylne nogi, by w ostatniej chwili rzucić się na stworzenie. Rozpoczęła się kolejna walka. Prowadziliśmy na przemian, raz ja, raz on.
 Chwyciłem go zębami za bok. Szybko wyrwał się, ale krew pociekła z miejsca, gdzie zacisnąłem szczęki. Wstał na tylne nogi i dwoma uderzeniami przepchnął mnie na twardą dróżkę. Basior był ode mnie dużo większy, więc dał radę powalić mnie na ziemię. Głową uderzyłem w twardą nawierzchnię. Reszta mojego ciała znajdowała się nadal w trawie. Leżałem na plecach, wilk przygniatał mnie. Patrzyłem na jego złowieszczy pysk, obarczony triumfalnym uśmiechem. Patrzyłem śmierci w oczy.
 Nagle dziwny, acz głośny szum, a moze raczej ryk, dobiegł zza zakrętu dróżki, czy tam raczej drogi. Nasze pyski powędrowały w tym kierunku. Oślepiające światło buhało z dwóch ślepi umieszczonych tuż nad ziemią i pędzących ku nam. Na początku nie rozpoznałem, czym to było. Jednak nie było to ważne. Coś tak potężnego mogło zabić, taranując ofiarę. Wykorzystałem chwilę nieuwagi wilka, i gdy potwór był już blisko, tylnymi nogami uderzyłem w jego brzuch, jednocześnie robiąc przewrót w tył i lądując na górze, tuż przed pędzącym monstrum. Odskoczyłem, zanim ten zdąrzył również mnie potrącić. Jednak nie zdążyłem... Rozległ się pisk, kiedy jeszcze byłem w powietrzu i coś szarpnęło mnie za nogę. Straciłem orientację. Wszystko przyspieszyło. Leciałem, obracając się wokół własnej osi. Przeturlałem się po mokrym od świeżo rozpoczętego deszczu grzbiecie potwora. Zdążyłem tylko zanotować, że za nim pędził drugi, taki sam, a także, z takiej odległości spostrzegłem w monstrach kształt wydłużonego, zniekształconego samochodu ludzkiego. Oba znalazły się niebezpiecznie blisko siebie, kiedy wilk znalazł się między nimi. Zanim usłyszałem trzask, wpadła tam też moja noga.
 W momencie uderzenia została tylko ciemność.

Kto chce znaleźć zmasakrowanego wilka i Hockey'a? (Proszę o nie uzdrawianie Alfy.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz