Chili płacze, a ja nie potrafię uronić nawet łzy. Ta wojna wyczuliła mnie z uczuć. A przynajmniej ich oddawania, gdyż wewnątrz płonę ze strachu i skaczę z radości jednocześnie. Marzyłem o potomstwie prawie od zawsze, ale ten czas nie jest najlepszy... Nie mam czasu dla ukochanej, a co dopiero dla młodych. Nie wspominając już, że co dzień ryzykuję życie i to nie tylko ja... Jak mamy je upilnować?
Na pewno nie mogłem zdradzać uczuć przy Chili, która i tak była już dostatecznie przestraszona. Uśmiechnąłem się więc. Wprawdzie sztucznie to wyszło, ale zawsze...
- Wiadomo ile? - Zapytałem. - W sensie, szczeniąt - byłem zestresowany, mieszałbym wszystko.
- Okaże się - odpowiedziano mi.
Położyłem się obok Chili, aby dodać jej otuchy.
- Będzie dobrze. Nasze kochane malce, czyż nie marzyłaś nigdy o nich? - Wtuliłem się w jej gęstą sierść.
Gdy suczka zaczęła się uspokajać, do pomieszczenia wbiegł Fart.
- Drin, wybacz, ale muszę cię poprosić...
Spojrzałem na niego, potem na Chili, potem znowu na niego. Chyba nie było wyjścia...
- Przepraszam - szepnąłem cicho. - Kocham cię...
Wyszedłem za Fartem, wciąż myślami będąc przy mojej ukochanej. Trudno było mi się skupić...
Jak się chwilę później okazało, Hockey miał do mnie parę ważnych spraw. I mimo moich próśb, nie mogły czekać dłużej...
Hock?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz