Kiedy się obudziłam było jeszcze niewiarygodnie ciemno, lecz uznałam, że to idealny moment na pierwszą samodzielną wyprawę. Niby trwa wojna. ale co z tego. Dzisiaj jest, a może jutro jej nie będzie. W każdym razie nie ma sensu się przejmować. Po cichu wstałam i rozciągnęłam się. W końcu to ma być długa wyprawa, a nie jakiś tam spacerek. Kiedy już poczułam się rozgrzana i gotowa do drogi najzwyczajniej w świecie wyszłam z jaskini. Bo niby co to za filozofia! Zaczęłam powoli dreptać w stronę północy, potem jednak zmieniłam kierunek trochę na południe. Takim sposobem szłam na północny zachód. Tak, wiem. Szczycę mądrością...Następnie to w gruncie rzeczy nic ciekawego się nie działo. Jednak tylko zasadniczo, bo tak naprawdę to naliczyłam tyle cudownych gwiazd... Wspaniale. Niewzruszenie szłam dalej, nie zaprzestając marszu. Z każdym krokiem rozkoszowałam się pięknem otaczającym mnie wokół. Jednak kiedy już zaczęłam czuć pierwsze pobolewania łap usłyszałam jakieś dziwne szelesty. Nie wiedziałam co to może być. Rozmyślałam nad tym przez chwilę, jednak nie wpadłam na żaden sensowny pomysł mogący być jednocześnie realny. I wtedy pojawiło się przede mną coś... bardzo... sama nie wiem.
Nageezi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz