Po tym jak straciłam swoją jaskinię w Navydeer, musiałam przenieść się do małej norki w lesie, w Fallendeer. Fakt, że w tym miejscu gromadzi się coraz więcej psów, którym odebrano domy, ale to dobrze. W takiej sytuacji nie mam ochoty być odludkiem.
W miarę szybko wróciłam do siebie po ostatnim spotkaniu z wilkami. Może dzięki mojej taktyce: ucieczka, ucieczka, ucieczka. Podczas, gdy przyjaciele walczyli o życie, ja biegłam przed siebie jak ostatni tchórz nie zwracając na nich uwagi.
Bitwy stawały się coraz bardziej zacięte, w każdej ginęło coraz więcej psów. Bałam się. Tak strasznie się bałam, że nie potrafiłam wychylić głowy na światło dzienne. Całe dnie leżałam nieruchomo, zwinięta w kulkę w najdalszym kątku norki. Po co mam to robić? Zabijać? Przecież każdy ma prawo do życia, nawet najbardziej podły wilk. Wierzyłam, że każdy może się zmienić. Wierzyłam... do czasu, gdy usłyszałam wieści, że straciliśmy cały Navydeer, a walki przechodzą na pozostałe sektory; że giną nasi, bezbronne szczeniaki. Tego dnia zrozumiałam coś ważnego. Nie można zabijać, lecz kiedy zabija się w obronie społeczności, do której się należy, kiedy broni się niewinnych istot przez bezdusznymi potworami, to jest to wskazane. Co więcej konieczne.
Kilka dni później postanowiłam opuścić dotychczasowy dom. Kto wie, może jestem gdzieś potrzebna, może będę mogła pomóc, uratować kogoś. Szłam ostrożnie, uważając na każdą, nawet najmniejszą zmianę w otoczeniu. Na skraju lasu przyłączyłam się do małej grupki psów. Szliśmy do Alfy, by przydzielił nam zadania.
-Wszystko z tobą dobrze?- spytała Jessy.
Na dźwięk jej głosu prawie podskoczyłam. Nie widziałam jej, nie wiedziałam, że też z nami idzie.
-Tak- pokiwałam głową.- A co z Jasonem?
Jessy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz