Pies na chwilę zamilkł. Jego oczy zdawały się powiększyć kilkukrotnie, po czym nagle potrząsnął łbem.
- Ale... - Szepnął. - Ale jak!? - Spojrzał mi prosto w oczy. Nie dowierzał, nie wiedział co się dzieje. Tak jak ja wcześniej, nie mógł uwierzyć, do czego doszło. Wilki zawładnęły Navydeer!? Jak to możliwe? Nie wiedział, co się dzieje. Jak ja wcześniej. - A co z członkami?
- Większość z nich została ewakuowana. Niektórzy mają problem ze schronieniem. Chciałem się też zwrócić o pomoc... Przyjąłem już paru, ale jest ich za dużo.
- Jasne... Znaczy, spytam jeszcze Chili, ale na pewno się zgodzi w takiej sytuacji.
- Dzięki - uśmiechnąłem się blado. - Drin... - Dodałem po chwili.
- Hm?
- Musimy to wygrać.
- Wygramy - odpowiedział, a jego wargi lekko zadrżały. Być może z szoku, być może chciał się uśmiechnąć dla otuchy. Zerknął na mnie ponownie, po czym oboje, jak jeden mąż, odwróciliśmy się i skierowaliśmy we własne strony.
Nie powinienem był się błąkać po lesie bez obrońców, ale w tej sytuacji nie chciałem nikogo przy boku. Starałem się stąpać jak najciszej, żeby nie zwrócić czyjejść uwagi. Póki co jednak Olimpus jest chyba bezpiecznym miejscem, więc niezbyt musiałem uważać na wilki.
Idąc tak, uniosłem głowę. Światło księżyca cudownie oświetlało gałęzie drzew. Liście cicho szeleściły na wietrze, a pierwszego śniegu nie było nam dane jeszcze zobaczyć. Owszem, wiatr był już bardziej niż chłodny, a drzewa wyłysiały, mimo wszystko do zimy było wciąż za daleko. Ta zimowo-jesienna atmosfera była upiorna sama w sobie, wycie wilków w oddali zdecydowanie nie pomagało poczuć się bezpieczniej.
Wciąż rozmyślałem o utracie sektora Maybe. Może i nie była już Gammą, ale nadal kojarzy się z tymże miejscem. Nadal była dla mnie ważna... ale czy aż tak? Nie, nie o tym teraz pora myśleć. Straciliśmy sektor. Drin miał o tym teraz powiedzieć Chili. Jutro już wszyscy będą wiedzieli. I co to zmieni? Czy nas zdołuje na tyle, byśmy stracili całego ducha walki, czy może zmotywuje do sprawdzenia nowych rozwiązań, żeby pognać ku zwycięstwu?
Powietrze było dość ostre, ale zapachy wspaniałe. Uwielbiam zapach zimy w lesie. Zamknąłem oczy, by na chwilę się nim rozkoszować, gdy do nozdrzy dotarł mi kolejny, obcy zapach. Niby psi, ale jakby nie. Coś w nim było z wilka, ale czy aby napewno? Odwróciłem głowę w kierunku, z jakiego przybył. Przyniósł go mocniejszy podmuch wiatru, więc mógł przyjść z daleka. Nie powinienem się nim przejmować, nie teraz, nie bez jakiejkolwiek ochrony. Jestem silny, ale jako Alfa muszę o siebie dbać. Poszedłem więc dalej. Ale tylko kilka kroków, po czym skręciłem. Walczyłem z sumieniem, nakazywało mi się zatrzymać, zanim wpadnę w jakąś pułapkę. Ale silna wola wygrała. Chęć poznania tej rzeczy, tego, co rozpowszechniło zapach... Musiałem to znaleźć i dowiedzieć się, czymże było.
Przedzierałem się przez zarośla szybko, ale nie biegłem. Wciąż zachowałem rozsądek. A zapach, mimo zmniejszenia się siły wiatru, tylko rósł w siłę. Do tego doszły dźwięki. I znajomy zapach wilka, ale bardzo delikatny. Zwolniłem, ale tylko na chwilę. Cel był blisko.
Nagle ujawniła się ruda kulka, od której znacząco odbijało się światło księżyca. Szybko wskoczyłem za dużego dęba. Ostrożnie wychyliłem łeb zza pnia, modląc się przy tym, by nie zmienił się kierunek wiatru. Moim ślepiom ukazała się mała, długonoga postać, pięknie oświetlona naszą ziemską satelitą. Czymże była? Wyglądała z tej odległości trochę jak pies, a trochę jak wilk. Miała też coś z sarny. Dziwna kreatura z kimś mi się kojarzyła, ale gdy leżała tak, zwinięta w kłębek i cała się trzęsąc, zrobiło się jej przede wszystkim szkoda. Wyjrzałem bardziej zza drzewa, rozglądając się przy tym, czy w okolicy nie ma nikogo, głównie żadnego wrogiego wilka. Podszedłem bliżej małego stworzenia. Widać było wyraźnie, że jest to szczenię jakiegoś psowatego. Maleństwo szybko uniosło łeb i zerknęło mi swoimi malutkimi ślepiami w oczy. Było w nich widać strach i zmęczenie. Przełknęło ślinę, jednocześnie spinając mięśnie. Szykowało się do ucieczki.
- Spokojnie - szepnąłem. We wszechogarniającej ciszy słychać mnie było aż nazbyt wyraźnie. - Nic ci nie zrobię. Jestem Hockey.
Postawiłem krok w przód. Piesowaty wstał pospiesznie. Zatrzymałem się.
- A ty? Potrzebujesz pomocy?
Kreatura zlustrowała mnie wzrokiem, trzęsąc się przy tym niemiłosiernie.
- Gdzie twoja rodzina? - Spróbowałem ponownie.
- Nageezi - rozległ się jej wysoki, cichy głosik. Nic więcej nie odpowiedziała, a przybliżyła się ostrożnie. Tylko kawałek, by spróbować coś zwęszyć.
Zawiał zimny wiatr. Oboje z nas przeszedł zimny dreszcz. Mała skuliła się. Marzła, i to porządnie.
- Choć ze mną - uśmiechnąłem się delikatnie. Wszystko inne przestało się liczyć.
Nageezi uniosła pyszczek, patrząc na mnie nieufnie.
- Nic ci nie zrobię. Mam przytulne mieszkanko.
Ona jednak została w miejscu. Szkoda mi jej było, ale co zrobić? Postawiłem krok w kierunku nory. Gdy ona nie reagowała, szedłem dalej. Gdy odwróciłem pysk w kierunku domu, usłyszałem ciche kroczki. Uśmiechnąłem się do siebie.
Gdy już byliśmy tuż przy moim mieszkanku, paleta zapachów z niego dobiegająca przypomniała mi o gościach z Navydeer. Jak mam tam wprowadzić Nageezi? Jeszcze jeśli ona wygląda tak obco? Mimo wszystko stanąłem obok wejścia i uśmiechając się najserdeczniej jak tylko potrafiłem, spojrzałem na małą istotkę. Ona, z przednią łapą zawieszoną w powietrzu, zerknęła najpierw na mnie, potem na otwór. Gdy pokiwałem głową, ona wbiegła do środka. Cicho podążyłem za nią.
Na ziemi leżało kilka psów. Gdy nieśmiała samiczka przeszła obok nich, niektóre strzygnęły uszami; ale nikt się nie obudził. Na szczęście. Zaprowadziłem nowego gościa do swojego prowizorycznego pokoju i pozwoliłem jej umościć się na moim legowisku. Sam położyłem się w "kącie", by jej nie przeszkadzać. Wciąż trzęsąc się, Nageezi zasnęła. Tu przynajmniej było ciepło.
- Do jutra - szepnąłem. Ale już nie mogła mnie usłyszeć.
Ktoś z Navydeer miałby ochotę dokończyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz