Po nocnej pogawędce z alfą próbowałam jeszcze zasnąć, bez skutku. Co chwilę się budziłam, może dlatego, że wszyscy co chwilę się kokosili jak kury na grzędzie ! A ja mam bardzo delikatny sen i w takich warunkach nie da się spać. Musiałam przeczekać do rana, w zasadzie taki był mój wcześniejszy plan, ale zrezygnowałam z niego po piętnastu minutach. Leżałam więc tak bez sensu i czekałam. Gdy tylko zobaczyłam pierwsze promienie światła, które pojawiły się później niż wcześniej z powodu pory roku, wyszłam na paluszkach, żeby nikogo nie obudzić. Nawet nie chciało mi się już spać, po prostu wyszłam by się orzeźwić. Nie wychodziłam na długo, ale chwile mnie nie było. W tym czasie praktycznie wszyscy zdążyli wstać i pójść na śniadanie, oprócz naszego sarno lisa. Hockey też leżał, ale przynajmniej nie spał.
- Sarna wciąż tu jest ? – Zapytałam. Na początku myślałam, że tak jak ja rano zniknie.
- Nie mów o niej tak.
- Dobra, dlaczego Nageezi wciąż tu jest?
- Nie będę jej budził. –Hockey mówił cicho, nie chciał jej obudzić.
- Ale ona nie należy do sfory, z tego co wiem.
- To nie znaczy, że nie wolno jej pomóc.
- Tylko żeby ta pomoc nie okazała się kosztem całej sfory.
- O co ci chodzi ?
- Wiesz raczej takie małe zwierzątko nie jest same. I jej rodzice mogą się wkurzyć, że ją zabrałeś i sfora może mieć kłopoty, raczej nie poradzilibyśmy sobie z podwójną wojną. Nie to, że mnie obchodzi co się stanie ze wszystkimi. To powinno obchodzić ciebie. – Minęła chwila ciszy, Hockey wydawał się zamyślony, ale chyba miał jakiś pomysł. Czekałam aż przestanie kręcić oczami i się w końcu odezwie.
Hockey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz