Walczyłem w sumie na kilka frontów. Wgryzałem się w gardło jednemu z przeciwników, gdy drugiego drapałem po pysku. Czułem pieczenie na całym ciele. Nie miałem żadnej wątpliwości, że jestem pokryty ciekłą substancją, jaką jest moja, i nie tylko, krew. Byłem świadom, że walczę już tylko dla Sfory. Na litość nie miałem co liczyć, a powoli opadałem z sił. Wtedy cała nadzieja, która już dawno mnie opuściła, pojawiła się na nowo. Znajomy zapach przedarł się do mych nozdrzy w tym samym czasie, w którym straciłem jedno z obciążeń na grzbiecie.
- Cześć Dry! - Krzyknąłem, gdy na chwilę zwolnił mi się pysk.
Dry w tym czasie wgryzał się w grzbiet jednego z wilków, ale jego mina świadczyła o niemym przywitaniu.
Z drugiej strony pojawił się następny przeciwnik. Walka wyraźnie nie zmierzała do końca...
Bitwa wprawdzie nie była wielka, ale kosztowała mnie wiele sił. Udało się odnieść sukces, przez który nawet z pomocą wielkich medyków, czy ludzi, ominie mnie następna bitwa. Od czasu, kiedy upadł ostatni walczący ze mną wilk, moje nogi sprawiały wrażenie galaretowatych patyczków. Byłem bardziej niż widocznie przemęczony. Gdy grunt zniknął mi nagle spod nóg, Dry szybko osłonił mnie przed wypadkiem. Oparłem się o jego bok.
- Może pomóc ci się dostać do medyków, co? - Husky nadal nie stracił choć tej krzty humoru.
Nie potrzebował odpowiedzi. Zawlókł mnie tam, gdzie trzeba. Medycy oczywiście nie ucieszyli się na widok kolejnego klienta. Zanim usadowiłem się na specjalnym legowisku, rozejrzałem się po grocie. Krew i przemęczenie dało się wyczuć i bez patrzenia, ale obraz tych wszystkich zmaltretowanych psów przyprawiał o mdłości. Czy wygramy tę wojnę? Cała nadzieja w młodych.
- Dry, możesz nam wyświadczyć drobną przysługę? - Usłyszałem głos Verony.
Dry? Verona?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz