- Robię mały zwiad, patrzę komu jak idzie itd. - Uśmiechnąłem się, chcąc zamaskować zmęczenie tym wszystkim. - Możesz iść ze mną.
Sarabi uśmiechnęła się delikatnie, przestepując na drugą nogę. Jej mina wyraźnie świadczyła o tym, że chce iść ze mną. Gdy ruszyłem w stronę groty medyków, ona niczym cień, wyrównała do mnie. Razem przeszliśmy te kilka kilometrów prawie milcząc, wymieniając czasem głupkowate zdania typu "jaka piękna dziś pogoda". Oboje nie mieliśmy ochoty na wymienianie spostrzeżeń o atmosferze, ale nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Widok siedziby lekarzy okazał się wielkim wybawieniem. Wspieliśmy się po skałach i weszliśmy do środka. Ciekawskie spojrzenia omiotły nas ze wszystkich stron. Casey podeszła bliżej nas.
- Co was sprowadza? - Zapytała.
- Sprawdzam działania członków - oznajmiłem. - Masz dla mnie coś ciekawszego niż gazy królików?
- Trudno o coś ciekawszego niż to - stwierdziła. - Ale mam kilka wiadomości. Niestety, wczoraj stwierdziliśmy zgon Lessy. Przyszła do nas na wpół przytomna, zdążyła coś wymamrotać i zanim zdążyliśmy zareagować, jej serce przestało bić.
- Ojej... - Westchnąłem. - To... Smutne.
Casey dobrze mnie znała. Wiedziała, że chociaż ta reakcja nie wygladała szczerze, była wyrazem rozpaczy. Po prostu musiałem być twardy, a inaczej nie potrafiłem tego wyrazić.
- Coś poza tym? - Dopytałem.
- Nieh. Chyba że chcesz słuchać o niestrawności kilk...
- Nie! - Przerwałem. - Dość się nasłuchałem o królikach! Dzięki, Sarabi, idziemy dalej.
Razem z suczką wyszliśmy.
- Gazy królików? - Spytała dość obojętnie, gdy byliśmy dość daleko.
- Zwiadowcy ostatnio mieli je na oku... - Powiedziałem.
Sarabi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz